Oboz koncentracyjny dziecięcy - Łódź

Awatar użytkownika
Margos
Posty: 330
Rejestracja: pn mar 16, 2009 10:56 am
Lokalizacja: Łódź,Staňkov (okres Domažlice) Czech Republic

Oboz koncentracyjny dziecięcy - Łódź

Postautor: Margos » sob kwie 25, 2009 8:38 pm

18 stycznia 2005 minęło 60 lat od wyzwolenia przez Armię Czerwoną tzw. prewencyjnego obozu policji bezpieczeństwa dla młodzieży polskiej w Łodzi (Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt). Był to obóz koncentracyjny przeznaczony wyłącznie dla dzieci i młodzieży.
Założono go w grudniu 1942 r.,ale proces, który doprowadził do tego wydarzenia rozpoczął się dużo wcześniej.

W czasie wojny polski system edukacyjny przetrwał do ferii zimowych 1940 r. Po ich zakończeniu niemiecka policja i żandarmeria pozamykała i zapieczętowała budynki szkolne. W 1940 r. Niemcy zaczęli tworzyć w zamian czteroletnie szkoły ludowe, w których dzieci miały być przysposabiane do pracy fizycznej. Program przewidywał też liczenie do pięciuset i pisanie własnego nazwiska. Dzieciom wpajano też bezwzględne posłuszeństwo wobec niemieckiej "rasy panów". Naukę czytania uznano za zbędną.

Niemiecka administracja zaczęła równocześnie wciągać młodzież powyżej 12 roku życia w tryby pracy przymusowej. Polska młodzież, która nie osiągnęła jeszcze wymaganego wieku musiała sama sobie wypełniać czas. W Łodzi (przemianowanej przez Niemców na Litzmannstadt na cześć gen. Litzmanna, który podczas I wojny światowej, w 1914 r. walnie przyczynił się do zwycięstwa wojsk cesarsko - niemieckich w rejonie miasta), mieście typowo robotniczym, nie było w okupacyjnych warunkach dużych możliwości opieki rodziców nad dziećmi. Pracowali oni całymi dniami w fabrykach, a każdą wolną chwilę przeznaczali na zdobywanie żywności dla siebie i rodziny.
Zdarzało się, że dzieci musiały dokładać się do domowego budżetu. Pieniądze zdobywały na przeróżne, najczęściej nielegalne sposoby: dzięki drobnym kradzieżom, szmuglowi, czy zakazanemu handlowi ulicznemu. Okupacyjne władze głowiły się co zrobić z rosnącą liczbą nieletnich przyłapanych na drobnych przestępstwach. Później, w miarę narastania ruchu oporu, wyłonił się kolejny problem: co robić z dziećmi rodziców, którzy za działalność w podziemiu zostali aresztowani, albo straceni, dziećmi z okolicznych spacyfikowanych za pomaganie partyzantom wsi?

Sprawa była dla niemieckich urzędników prosta, jeśli dziecko uznano za "rasowo dobre". Wówczas przejmowały je, podlegające Głównemu Urzędowi Rasy i Osadnictwa, instytucje zajmujące się deportacją i germanizacją. Te dzieci umieszczano w obozach przejściowych, tzw. zakładach opiekuńczo-wychowawczych w Ludwikowie, Puszczykowie, Poznaniu, Bruczkowie lub w Kaliszu. Tam poddawano je tzw. badaniom rasowym i wysyłano do Niemiec. W tej sprawie hitlerowcy sprytnie zmienili teorię, że każdy Niemiec jest czysty rasowo na zasadę głoszącą, że nordycki typ urody jest wynikiem niemieckiego pochodzenia. Jednak tylko ok. 10 proc. dzieci kwalifikowano na przyszłych Niemców.

Powstał pomysł założenia obozu dla młodzieży wzorowanego na obozach koncentracyjnych dla dorosłych.

Głosy urzędników niemieckich w sprawie utworzenia takiej placówki pojawiły się już w czerwcu 1941 r., ale jeszcze przez pół roku nie doszło do porozumienia w sprawie umiejscowienia obozu. Brano pod uwagę. klasztor w Łagiewnikach, szkołę w Cisnej i majątek Dzierżążni, ale ostatecznie zdecydowano się na ulicę Przemysłową na terenie łódzkiego getta, gdzie najłatwiej było zabezpieczyć teren przed ucieczkami. Został on otoczony wysokimi murami, na których umieszczono reflektory i karabiny maszynowych.

Obóz został ostatecznie otwarty 1 grudnia 1942 r. Zgodnie z zarządzeniem Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy do obozu powinno się przekazywać "przestępców lub dzieci zaniedbane od 8 do 16 lat". Po skończeniu szesnastego roku życia, więźniów wywożono do obozów koncentracyjnych dla dorosłych. Zarządzenie obejmowało Kraj Warty (niemiecka nazwa Wielkopolski), Gdańsk, Prusy Zachodnie (teren przedwojennego polskiego woj. pomorskiego) i wschodnią część Górnego Śląska. Jednak akuratni zazwyczaj Niemcy w tym wypadku nie trzymali się postanowień. Do męskiego z założenia obozu trafiały również dziewczynki, a pierwsi więźniowie znaleźli się tam na dwa miesiące przed jego otwarciem. Nie przestrzegano też granicy wiekowej -

najmłodsi z "wychowanków" mieli 2 lata.

Dopiero później obóz podzielono na część chłopięcą i dziewczęcą, do której trafiały też dzieci w wieku od 2 do 8 lat. Komendantem placówki został (i był nim do końca) szef policji kryminalnej w Łodzi SS-Sturmbannfuehrer Karl Ehrlich.

W Dzierżążni utworzono żeńską filię obozu. Rygor był w tam złagodzony, ale szansę na dostanie się tam miały tylko silne i sprawne fizycznie dziewczynki. "Przewinienia", za które dzieci trafiały do obozu były na ogół błahe. Np. chłopca z okolic Konina skazano na bezterminowy pobyt w obozie za kradzież jednego jabłka z sadu niemieckiego ogrodnika. 14-letnią dziewczynkę zesłano do obozu za odmowę bezpłatnej pracy w charakterze służącej u miejscowego volksdeutscha. Zdarzało się, że przeważały względy rasowe tak jak w przypadku chłopca, który trafił do obozu ponieważ "istniała obawa, że wywodzi się z Cyganów".

Łódzki obóz funkcjonował na takich samych zasadach jak wszystkie obozy koncentracyjne.>

Dzień rozpoczynał się o 6 rano, kiedy sygnał trąbki przerywał ciszę nocną. Uzbrojeni w kije i baty esesmani popędzali zaspane dzieci, które musiały błyskawicznie ubrać się i zaścielić prycze. Ci, którzy się ociągali, ryzykowali pobicie przez nadzorców. Trzeba było jak najszybciej wybiec na plac apelowy, gdzie odbywała się gimnastyka. Ćwiczenia były dla wygłodzonych i osłabionych dzieci udręką, ale naprawdę nie do zniesienia stawały się zimą - mali więźniowie przez cały rok chodzili w tych samych szarych drelichach. Nie dostawali skarpetek, co przy siarczystych mrozach skutkowało odmrożeniami. Po gimnastyce odbywało się "mycie", czyli polewanie zimną wodą z umieszczonej na dworze pompy bez względu na temperaturę i porę roku. Spod pompy dzieci przepędzano na poranny apel, na którym spisywano stan osobowy, który ciągle zmieniał się na skutek częstych zgonów lub przeniesień.

Następnie nadzorcy dokonywali "przeglądu czystości", czyli wybierali na chybił trafił kilku "brudnych" i wymierzali im kary, które na ogół sprowadzały się do spełniania sadystycznych zachcianek esesmanów. Po śniadaniu rozpoczynała się praca. Gdy postawiono już murowane baraki mieszkalne (więźniowie, wzorem obozów dla dorosłych zabudowali prawie cały teren sami), małych więźniów zatrudniono w warsztatach. Dzieci szyły na potrzeby Wehrmachtu pasy wojskowe i chlebaki, wyplatały ze słomy maty i kosze. Robiły też i naprawiały obuwie z filcu. Ci, którzy przeżyli najgorzej wspominają prostowanie igieł tkackich. Robiono to za pomocą uderzeń młotkiem, a za każdą źle wyprostowaną igłę dzieci były okrutnie karane. Dziewczynki pracowały w pralni, co było zajęciem szczególnie ciężkim, ponieważ drelichy obozowe były notorycznie zawszone, a dzieci w obozie były tak chore i słabe, że często robiły pod siebie.

Praca kończyła się o 19, o 22 rozpoczynała się cisza nocna. W nocy wybrani spośród dzieci dyżurni musieli czuwać, pilnować, żeby nikt nie opuszczał sali, i opróżniać latryny. W nocy pod różnymi pretekstami śpiący byli wielokrotnie budzeni, zwoływano zbiórki i apele.

Jednak najgorszy w obozie był głód.

Dzienna porcja żywności wynosiła 200 g. chleba i dwa talerze wodnistej zupy, co przy ciężkiej pracy było porcją głodową. Początkowo dzieci, stojąc przy murze, prosiły o chleb mieszkańców getta. Jednak szybko zrozumiały, że stamtąd pomoc nie nadejdzie. Mieszkańcy getta byli równie głodni i zdesperowani co małoletni więźniowie. Dzieci przeszukiwały więc śmietniki koło kuchni i jadły wszystko, co można było przełknąć. Powodowało to liczne choroby. W obozie odnotowano mnóstwo zachorowań na ropne zapalenie jamy ustnej, świerzb, szkarlatynę, świnkę, gruźlicę płuc, wrzody w gardle. W styczniu 1943 r. przez obóz przeszła epidemia tyfusu plamistego. Do tego trzeba dodać poparzenia, odmrożenia, owrzodzenia, czyraki i obrzęki głodowe i otrzyma się pełny obraz gehenny w łódzkim obozie. Sytuację pogarszał fakt, że dzieci nie chciały zgłaszać się do izby chorych ponieważ esesmani traktowali większość zgłoszeń jako symulację i karali je chłostą lub karcerem - ciemnym pomieszczeniem w piwnicy jednego z budynków, w którym cały czas utrzymywał się 20-centymetrowy poziom wody. W karcerze przebywało się od 2 dni do 2 tygodni, przy czym kara powyżej tygodnia oznaczała dla osłabionych dzieci śmierć.

Karano zresztą nie tylko za symulowanie choroby, ale też za kradzież jedzenia, ociąganie się w pracy, niewykonanie normy czy zaśnięcie w trakcie dyżuru. Pewnego chłopca skazano na tydzień karceru za hodowanie pająka, którego karmił muchami.

Załoga, zanim w styczniu 1945 r. uciekła z obozu przed nadchodzącą Armią Czerwoną, zniszczyła lub zabrała ze sobą dużą część dokumentacji. Te dokumenty które przetrwały, są często niewiarygodne. Podane w nich liczby i przyczyny zgonów były zaniżane, zwłaszcza jeśli ich powodem był mord. Dlatego

nie wiadomo dokładnie ile dzieci przewinęło się przez obóz. Ich liczbę szacuje się na 5-10 tys.

Łódzki obóz, mimo swojej nazwy - "prewencyjny obóz dla młodzieży polskiej" był typowym obozem koncentracyjnym. Załoga notorycznie dopuszczała się mordów poprzedzonych okrutnymi torturami. Nie było w nim wprawdzie komór gazowych, ale dzieciom-więźniom stworzono tam takie warunki bytu, które musiały doprowadzić do fizycznego i psychicznego rozstroju i w konsekwencji - do śmierci.

W 1971 r. dla uczczenia pamięci zmarłych dzieci w parku im. Szarych Szeregów w Łodzi postawiono tzw. Pomnik Pękniętego Serca.

Obrazek
Obrazek

Wróć do „Niemieckie obozy koncentracyjne, niemieckie obozy zagłady”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości