Czarownica

Artyleria, broń, pojazdy...
Awatar użytkownika
Ezy.Ryder
Posty: 234
Rejestracja: pn mar 16, 2009 10:58 am
Lokalizacja: Izabelin

Czarownica

Postautor: Ezy.Ryder » pt mar 19, 2010 11:59 am

Fieseler Fi-103 czyli V-1

Wokół tej broni narosło trochę mitów.
Wg dzisiejszej klasyfikacji trudno określić czym V-1 właściwie była. W "fachowej" prasie można niekiedy przeczytać że była to rakieta. Jedno jest pewne, V-1 na pewno nie była rakietą.
W starszej literaturze V-1 określana była jako latająca bomba i moim zdaniem jest najbardziej trafne.
Dziś pojawiają się określenia typu samolot pocisk, ale raczej nie jest to jednak dobre określenie. Tego typu broni po prostu dziś się nie używa, wiec i nazwy nie ma. Potomkowie V-1 to pociski manewrujące typu Cruise. Pociski te jak sama nazwa wskazuje mogą manewrować, a konkretnie utrzymują stałą wysokość nad terenem (i to niewielką), mogą też omijać przeszkody. To wszystko dzięki elektronicznej mapie terenu. Dzięki temu są trudniejsze do namierzenia i przechwycenia.
V-1 potrafiła latać, ale z manewrowaniem było już gorzej. Był prosty układ automatycznej stabilizacji, składający się z żyroskopu, puszki aneroidowej i mechanizmu czasowego, co pozwalało na utrzymanie kursu, pułapu i odcięcie paliwa w zadanym czasie. Jednak trudno tu mówić o manewrowaniu.
Czasem spotyka się tez określenia pocisk stabilizowany, ja tam zostaję przy latającej bombie.
Kolejna sprawa to samo V. Niektórzy błędnie tłumaczą to jako Wunderwaffe. V pochodzi od Vergeltungswaffe - broń odwetowa.
Reszta jest już mniej lub bardziej znana.
http://www.flightglobal.com/airspace/me ... utaway.jpg

Najciekawszy w tym wszystkim był napęd V-1 - odrzutowy pulsacyjny silnik ARGUS As014.
Silniki pulsacyjne cechuje niezwykła prostota, jednak mają sporo wad.
Przyjrzyjmy się jak to działa. Silnik pulsacyjny zwany bywa też grzmiąca rurą. Wyobraźmy więc sobie metalową rurę. Najlepiej taką bardziej długą niż szeroką. Na jednym końcu tej rury mamy coś w rodzaju klapy zwrotnej, a na drugiej nie ma nic. Powietrze może wpadać od strony klapy zwrotnej, ale w drugą stronę już nie. Zaraz za klapą podajemy paliwo na zasadzie dyszy w gaźniku. Więc dmuchamy powietrze przez klapę, wpada ono do środka, zasysa paliwo tworząc mieszankę paliwowo-powietrzną. Wystarczy jedna iskra i następuje detonacja wewnątrz rury. Wybuch rozprzestrzenia się w obu kierunkach rury, jednak od strony wlotu napotyka na klapę która się zamyka. Całe ciśnienie wylatuję zatem drugim nie zamkniętym końcem. Ponieważ prędkość spalin jest duża w pewnej chwili w rurze pojawia się podciśnienie. Nowa dawka powietrza zostaje zassana przez klapę która się w tym momencie otwiera, no i tak w kółko. Po krótkim czasie rura rozgrzewa się do czerwoności i problem z zapłonem odpada. Jak więc widać silnik pulsacyjny to rura w której dochodzi do serii detonacji. Proste i skuteczne.
Oczywiście opisałem to w znacznym uproszczeniu. Owa klapa zwrotną był specjalny system zaworów w formie żaluzji.
Początkowo próbowano zaadoptować ten silnik do samolotu, jednak próby wykazały że nie będzie z tego nic.
Wady silnika pulsacyjnego to silne drgania które uszkadzały konstrukcję samolotu, niewielki ciąg przy małych prędkościach oraz kiepska regulacja. Były tez spore problemy z wykonaniem zaworów, trudno było dobrać materiał który był w stanie wytrzymać tak duże obciążenia.
V-1 nie była w stanie wystartować samodzielnie, odpalano je z samolotu lub ze specjalnej wyrzutni z użyciem ładunku pirotechnicznego. Pierwsze próby z nową bronią prowadzono w Peenemunde.
V-1 była zupełnie nowym rodzajem broni, jej pojawienie się wywołało niemałe zamieszanie.
Początkowo V-1 wysyłano nad Anglię, - na Londyn, Pod koniec wojny także na Francję i Belgię.
Pierwsze ataki z użyciem latających bomb były całkowitym zaskoczeniem, obrona przeciwlotnicza prowadziła chaotyczny ostrzał a trafione V-1 spadały na tereny zamieszkałe.
Powoli jednak wypracowano skuteczną taktykę likwidowania "czarownic" (tak nazywali je piloci). Tak więc część latających bomb przechwytywali piloci nad kanałem, część załatwiała artyleria przeciwlotnicza, część rozbijała się na zaporach balonowych a niektóre po prostu nie trafiały w cel.
Przechwycenie V-1 przez pilotów nie było łatwym zadaniem. "Czarownica" leciała z prędkością powyżej 600 km/h, mało który samolot latał szybciej. Późne wersje Mustangów, Spitów oraz Tempesty były w stanie je doganiać, wcześniej piloci Spitów naprowadzani byli przez obsługę radarów i doganiali V-1 w locie nurkowym. Zestrzelenie czarownicy nie było jednak takie proste. V-1 była mniejsza od samolotu i trudniej było ją trafić, a trafiona wybuchała, więc pilot który podleciał zbyt blisko narażony był na skutki eksplozji. Polscy piloci wypracowali pewna taktykę podważania skrzydła V-1 skrzydłem samolotu, co wytrącało z równowagi bombę, było to jednak potwornie niebezpieczne i często kończyło się uszkodzeniem samolotu. Szybko tego zakazano, więc informację o tym że stosowano tą taktykę masowo można raczej między bajki włożyć. Pewne źródła podają że były to wręcz jednostkowe przypadki.
Obrona przeciwlotnicza została skierowana na nabrzeże oraz na specjalne platformy na kanale, więc coraz mniej "czarownic" dolatywało do Londynu, swoje też robiły zapory balonowe.
Najskuteczniejszą metodą niszczenia V-1 były bombardowania zakładów które je produkowały oraz instalacji potrzebnych do ich odpalania.
Groza jednak nie minęła. Niemcy często wysyłali V-1 w nocy, wtedy skuteczność pilotów i obrony p-lot była znacznie mniejsza.

Dla ludności cywilnej latające bomby były zmorą. Efekt paniki potęgował donośny i złowieszczy ryk silnika pulsacyjnego przypominający piekielny rechot. Najgorsze było jednak to kiedy zamilkł. Oznaczało to że bomba za chwilę gdzieś uderzy. Sądząc po ilości odpalonych na Anglię V-1 (ok 10 tys) wychodzi że herbaciarze nieźle zaleźli Niemcom za skórę. Ze względu na słabą celność i ograniczony zasięg z militarnego punktu widzenia nie była to broń zbyt skuteczna. Bardziej w grę wchodził efekt psychologiczny.
Był to jednak kamień milowy w historii uzbrojenia, V-1 zapoczątkowała rozwój całkowicie nowego rodzaju broni. Był to bodaj pierwszy bezzałogowy wojskowy obiekt latający.
Już pierwsze doniesienia otrzymane od rybaków mówiące o małych samolotach latających szybko i z wielkim hukiem nad wodą, oraz o tym że po katastrofie nigdy nie wyławiano z wody pilota wprowadziły sporo zamieszania wśród brytyjskiego wywiadu. Nikt nie miał pojęcia co to takiego, ale było w tym coś złowieszczego
Niemałą rolę w rozpracowaniu konstrukcji V-1 odegrał wywiad AK.
Na zakończenie warto dodać że był pomysł wersji rozwojowej V-1. Jako że celność tej broni pozostawiała sporo do życzenia gdyż ówczesna technika nie pozwalała na skonstruowanie systemu precyzyjnego naprowadzania planowano zastosować inny system.
Wzorem sojuszników z kraju kwitnącej wiśni Niemcy testowali wersję V-1 z pilotem. Planowano też wyznaczać ochotników do samobójczych misji. Próby wykazał że sterowanie latającą bombą jest bardzo trudne i zarzucono ten projekt jako mało efektywny.
http://www.lonesentry.com/articles/kami ... v1_jet.jpg
Jakkolwiek pod koniec wojny samobójcze misje wykonywały całe eskadry Luftwaffe i to nie z własnej woli. Ale to inna bajka.

Start V-1, niestety bez głosu
http://www.youtube.com/watch?v=UgpnKARvd24
http://www.youtube.com/watch?v=sg-CNZMy ... re=related
tu za to sam dzwięk http://www.youtube.com/watch?v=Q1qsBGTkVSk
inny typ wyrzutni startowej
http://www.youtube.com/watch?v=s0EE5ZGK ... re=related
i jeszcze trochę fajnej "muzyki"
http://www.youtube.com/watch?v=jTsQxwWc ... re=related
Tu całkiem ciekawy film
http://www.youtube.com/watch?v=Kcup3W6u ... re=related
Samolot napędzany silnikami Argus
http://tnij.org/f8di
Na koniec fajnie zrobiony filmik, niestety spieprzony ze względu na brak podstawowej wiedzy.
http://www.youtube.com/watch?v=j0sgsiMzRnU
Po pierwsze dźwięk wydawany przez V-1 jest nie z tej bajki, po drugie, gdyby pilot Spita robił to tak jak na tym filmiku z pewnością zderzył by się z bombą. Pilot samolotu podważał swoim skrzydłem skrzydło V-1 od spodu, tak że oba "samoloty" odchodziły na bok każdy na zewnątrz a nie jak tu do siebie.
tak
http://www.naval-history.net/FxDBWW2-SpitfirevV1.JPG
http://www.brianmicklethwait.com/images ... fireV1.jpg
http://4.bp.blogspot.com/_ySwdbXiHQ-g/R ... g_Bomb.jpg
Awatar użytkownika
Speedy
Posty: 10
Rejestracja: wt gru 28, 2010 2:38 pm

Re: Czarownica

Postautor: Speedy » śr gru 29, 2010 1:14 am

Hej
Ezy.Ryder pisze:W starszej literaturze V-1 określana była jako latająca bomba i moim zdaniem jest najbardziej trafne.
Mnie się bardziej podoba samolot-pocisk. Bardziej oddaje sens takiego cosia, to wszak lata na zasadzie samolotu i w ogóle samolotem jest. No ale co kto lubi...
Ezy.Ryder pisze:Był prosty układ automatycznej stabilizacji, składający się z żyroskopu, puszki aneroidowej i mechanizmu czasowego, co pozwalało na utrzymanie kursu, pułapu i odcięcie paliwa w zadanym czasie.
Tzn. to co opisałeś to był autopilot. Mają go niemal wszystkie bezzałogowe fruwacze, ale on ma za zadanie jedynie utrzymywać stałe parametry lotu: prędkosć, wysokość, kurs. V-1 miał jeszcze dodatkowy układ kierowania utrzymujący stały kierunek w oparciu o... kompas magnetyczny :D. Ponieważ sam pocisk był stalowy, to pomysł ten nie był taki dobry jakby się mogło wydawać. Początkowo przed wystrzeleniem wyznaczano w dość żmudny sposób stan namagnesowania pocisku. Wieszano go mianowicie, dokładnie w środku masy tak by się mógł swobodnie obracać, w specjalnym antymagnetycznym okrągłym "bunkrze". W ciągu pół godziny zwisania pocisk obracał się swoim płd. biegunem magnetycznym w stronę północy. Dzieki skali namalowanej na ścianie bunkra odczytywano kąt między osią pocisku i tym jego biegunem i na tej podstawie wprowadzano korektę do pokładowego kompasu. Następnie okazało się że ta korekta wprowadza błędy, bo pocisk rozmagnesowuje się w locie wskutek potwornych wstrząsów i wibracji wytwarzanych przez silnik pulsacyjny. Tak więc żmudną procedurę wyznaczania namagnesowania pocisku zastąpiono znacznie zabawniejszą metodą, obsługa mianowicie przez kilka minut obijała cały pocisk drewnianymi młotami, żeby spowodować jego rozmagnesowanie :)
Zasięg nie był regulowany pomiarem czasu ani też odcięciem paliwa! To powszechne i błędne mniemanie wzięło się z tego zatrzymania silnika w fazie ataku. W rzeczywistości mechanizm zegarowy faktycznie tam był, lecz służył do czegoś innego: odbezpieczenia jednego z zapalników uderzeniowych i spowodowania wybuchu przez zapalnik czasowy, jeśli oba uderzeniowe zawiodły i V-1 spadł nie eksplodując. Przebyty dystans mierzony był przez tzw. log powietrzny - wiatraczek umieszczony na dziobie pocisku, wirujący wskutek naporu powietrza. System programowany był przed startem na określona liczbę obrotów, z uwzgkędnieniem średniej prędkości pocisku, zaprogramowanej wysokości lotu i ewentualnego przeciwnego wiatru it. Wiatraczek za pośrednictwem mechanizmu ślimakowego powodował powolne przesuwanie się stalowego pręta-stycznika, zamykającego po drodze rózne obwody elektryczne (m. in. odbezpieczał on jeden z zapalników) a po przebyciu zaprogramowanej drogi obwód uruchamiający sekwencję ataku. Polegała ona na odcięciu cięgieł sterowania autopilota, wychyleniu sterów wysokości na maxa w dół i wysunięciu dodatkowych powierzchni hamujących ze skrzydeł; wszystko to razem wprowadzać miało pocisk w stromy lot nurkowy pod kątem około 70 st. Odbywało się to wszystko dosyć brutalnie, za pomocą popychaczy uruchamianych odpaleniem naboju pirotechnicznego. Gwałtowny przechył pocisku powodował owo zatrzymanie silnika. V-1 nie miał bowiem normalnej pompy paliwowej, benzyna była wtłaczana do silnika za pomocą sprężonego powietrza. Przy stromym nurkowaniu lustro cieczy odsłaniało wypływ, układ się zapowietrzał i silnik przerywał pracę. W niektórych partiach pocisków, zwłaszcza późniejszych serii, zastosowano zmienioną konstrukcję układu paliwowego, w której to zjawisko nie występowało i silnik pracował aż do końcowego uderzenia w glebę.
Ezy.Ryder pisze:Po krótkim czasie rura rozgrzewa się do czerwoności i problem z zapłonem odpada.
Tzn. to jest trochę bardziej skomplikowane. Niemcy też tak z początku myśleli i zbudowali sobie nawet makietę silnika silnie chłodzonego wodą, tak że się nie rozgrzewał do czerwoności - a jednak zapłony bez świecy następowały nadal prawidłowo. Z grubsza biorąc powodowały to fale nadciśnienia/podciśnienia, które zasysajac przez wlot kolejną porcję powietrza z zewnątrz zasysały jednoczesnie z dyszy resztkę gorącego powietrza z poprzedniego cyklu, ktora miała w tym momencie większe ciśnienie i cofała się z miłą chęcią.
A dodam jeszcze, że w oryginalnym pomyśle Schmidta w ogóle nie miało być zaworów wlotowych! Wlot miały zatykać niejako samym powietrzem także owe fale ciśnienia, odpowiednio układające się w rurze silnika. Ale to jakoś nie chciało mu tak działać...
Ezy.Ryder pisze:V-1 nie była w stanie wystartować samodzielnie, odpalano je z samolotu lub ze specjalnej wyrzutni z użyciem ładunku pirotechnicznego.
Ba, żeby to był ładunek pirotechniczny... Niemcy nigdy, przenigdy by się nie zdecydowali na takie prostactwo :D. Wyrzutnia V-1 przypominała katapultę parową stosowaną na lotniskowcach. Tyle, że para nie była wytwarzana przez podgrzewanie wody w kotłach, lecz przez katalityczny rozkład stężonego nadtlenku wodoru (perhydrolu). Wzdłuż wyrzutni biegła rura ze wzdłużnym wycięciem. W rurze pouszał się tłok, zaopatrzony w hak wystajacy przez owo wycięcie. Do haka przyczepiony był wózek startowy, poruszający się po szynach wyrzutni. A na wózku układano pocisk. Po uruchomieniu systemów elektrycznych i ząpłonie silnika pocisku do komory reakcyjnej za tłokiem wtryskiwano porcję nadtlenku wodoru i roztworu katalizatora. Wydzielająca się gwałtownie para popychała tłok i wózek z pociskiem. Cały interes opuszczał wyrzutnię z prędkością około 100 m/s. Pocisk leciał następnie do Anglii czy gdzieś tam, a tłok i wózek, jako mniej ambitne spadały w odległości kilkuset metrów czy kilku km i były odnajdywane i zbierane przez odpowiednią ekipę.
Ezy.Ryder pisze:Tak więc część latających bomb przechwytywali piloci nad kanałem, część załatwiała artyleria przeciwlotnicza, część rozbijała się na zaporach balonowych a niektóre po prostu nie trafiały w cel.
Statystyka z pamięci, ale na pewno bardzo się nie pomyliłem: z ok. 10 tys. V-1 wystrzelonych przeciwko celom w Wlk.Brytanii ok. 2500 upadło na jej terytorium. Z pozostałych ok. 1800 zestrzeliły myśliwce, tyle samo artyleria plot., ok. 300 rozbiło się na zaporach balonowych, a pozostałe zepsuły się po drodze, zeszły z kursu itd. ogólnie kończąc w morzu.
Ezy.Ryder pisze:Sądząc po ilości odpalonych na Anglię V-1 (ok 10 tys) wychodzi że herbaciarze nieźle zaleźli Niemcom za skórę.
To Belgowie musieli zaleźć bardziej :D na Antwerpię wystrzelono nieco więcej V-1 (ok. 11 tys.)
Co do skuteczności zaś, na Wikipedii w haśle o V-1 cytowany jest tzw. raport Bissella z grudnia 1944 (autorem był Amerykanin, gen. Clayton Bissell) porównujący efektywność serii nalotów na Anglię w okresie 1940-41 (tzw. Blitz) z nalotami V-1. Wnioski są ciekawe, np. zniszczenia budynków są całkiem podobne...
http://en.wikipedia.org/wiki/V-1_(flying_bomb)

Wróć do „Militaria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości