W sprawie obozu, ale i nie tylko, udało się porozmawiać z jednym z ostatnich świadków. Z uwagi na względy ochrony danych, pozostawię jej personalia do ujawnienia dopiero gdy zbierzemy wspomnienia w formie adekwatnej do ich wartości. A będzie to wartościowy zbiór. Osoba ta, zamieszkuje w nieodległej miejscowości, urodzona w 1933 chętnie opowiada o tym co widziała, czego doświadczyła, i z ogromny szacunkiem odnosi się do swoich zmarłych rodziców. Myślę że poniższy fragment bardzo długiej rozmowy zwróci uwagę czytelników na pewne aspekty relacji polsko - niemieckich podczas okupacji. Dobrze że służy jej pamięć i pogoda ducha, czerpana chyba z tego, że przeżyła. Rozmawiając z nią, mieliśmy wrażenie, jakby czekała na kogoś kto jej wysłucha, odbierze jej wciąż żywe wspomnienia.
J - Majsterek, K - świadek, A - osoba z najbliższej rodziny świadka pisze:
K: Trzeba powiedzieć, koło 100 osób, Polaków uratowali moi rodzice, Ja byłam mała, siedem lat.
J: Sytuacja była taka że przywozili masę ludzi z całego powiatu i nie tylko,
K: Tak, oni tam kopali, to byli z tych, z więźniów, kopali okopy, to byli Polacy,
J: Polacy, a Żydzi na przykład, zdarzali się?
K: Nie wiem, nie pytalim się Panie.
J: Bo i takie są domniemania że z Płocka przywozili z Getta na roboty,
K: Być może, bo już prosili nas żeby wszystkim ludziom nie dawać, Panie jak jedli ten kocioł brukwi czy buraków i jak ten człowiek miał to jeść. Właśnie, muszę Panu powiedzieć szczerze, że to jest na prawdę, moi rodzice byli przecież zagrożeni przecież za takie coś, ale Polak Polakowi musi zawsze pomóc i ręki podać (...) Panie, nas oskarżyli, bo taki człowiek też uciekł z więzienia (obozu), stoi pod stodołą, trzyma różaniec w ręku modli się, zmókł, rodzice schowali go (...) u nas to było że Panie tam co noc ktoś się chował. To niestety, oskarżyli nas, że by byli nas wszystkich wybili, dzieci i wszystkich. Cztery razy Gestapo było,
J: Tutaj?
K: Nie, tutaj to nie, bo ja mieszkałam na Szczechowie, co ja miałam, siedem lat, Panie.
J: Pani mówiła że jak w czasie wojny, jak Pani mieszkała na Szczechowie
K: tak,
J: to była Pani na usługach u jakiejś Niemki?
K: Tak, u Winterki (Binterki?), nazywała się Binterka, na pęku słomy spałam, tam byłam na Szczechowie. Jak mnie wzięła, to cały dzień na słońcu, a jak przyszłam gdzieś na południe z pola, to musiałam wodę, po prostu, ciągnąć kulu ze suń, osiem lat miałam, pamiętam, i musiałam te drzewa wszystkie, Panie, ja już ledwo chodziłam, bo na pęku słomy, ni przykryta ni nic, no i co takie spanie? Dla takiego dzieciaka, prawda?
J: Tak.
K: I, Panie, suchego chlebka, kromeczka i koniec, nie ma.
J: I to było na siłę, poprostu od matki Panią zabrali?
K: Tak, na siłę, panie, na siłę - to nie było to, wszystko u nich wolno było, nawet i zabić. A to co by było, długo to by ze mną trwało? Już później puściła mnie bo już chodzić nie mogłam. Zapalenie płuc, ten, artretyzm miałam w nogach. Gdzie byli lekarze? Prosiłam matkę, żeby mnie uśpili jakoś, no nie mogłam wytrzymać. Ale matka zaczęła płakać. Nie! - powiedziałam, no jeśli matka ma nade mną płakać (ze łzą w oku), to niech ja cierpię. Moja matka bardzo też dobra była, religijni ludzie byli. Także wie Pan, u nas się dużo (...)
J: A jeszcze niech Pani powie, bo ten temat mnie zainteresował, na tym Szczechowie, dużo tych Niemców tam było o których pracowali Polacy?
K: A oczywiście, zabierali na siłę.
J: To nie było tak że Pani była jedna tam przydzielona z jakiegoś tam powodu?
K: Ale skąd, Panie. Pierwsze nas do szkoły niemieckiej posyłali, to mówię Panu że na prawdę troszeczkę ja to łapałam z niemieckiego i słowa i tak dalej że rozumiałam o co chodzi. I proszę Pana, to że to przechodziłam, i właśnie, Panie, przeżyłam jakoś. Potem jak rosyjskie wojska weszły, zaczęłam tak dopiero chodzić o kuli, o tym, że jakoś, jakoś doszłam do celu. Ale to przy pomocy jak to mówią, boskiej, bo chyba tak to już bym była nie żyła.
No i widzicie Państwo, matka ugotowała śniadania, a oni po tym lesie, bo tam lasy dziś są, to przyszli do nas - nie wiem te budynki nawet tam są. Ale przyszli, to matka jednak każdemu choć te zupę...
J: Tym okopnikom?
K: Tak. Myśmy piekli chleb (później już trochę matce pomagałam), to mówię Panu, że codziennie po prostu się chleb piekło.
J: Czyli to było tak że nie była Pani cały czas u tej Niemki?
K: Ba, jak już odeszłam, bo już nie mogłam chodzić. Pamiętam to później że Ruski weszli, to nawet przyjechali, rozmawiali po rusku, i tam gdzie te okopy były, to już nie można było przejechać.
J: Zagrodzili teren?
K: Niby nie, wie Pan, tego nie zrobili, nie zdążyli. Tam nie wolno było chodzić. To że tych ludzi ratowalim, po prostu, mieliśmy swój piec.
J: Nosiliście im do tego obozu?
K: Nie kochany, oni do nas przychodzili.
J: A tam nie wolno było pójść?
K: Panie, jakbym przyszli, to i my zginelibym. Oni już czuwali nad tym. Ale na szopie to codziennie spali.
J: Po kryjomu?
K: Tak, siano było.
J: To byli ludzie przeważnie młodzi, czy różnego wieku?
K: No byli różnego wieku, tak trzeba powiedzieć jak jest, i starsi i młodzi. Mojego brata też...
J: Były wśród nich kobiety?
K: Wie Pan, nie, nie widziałam, tylko byli mężczyźni. Toć Panie, mój brat też, wzięli go na okopy z ojcem, to tak go stłukli że poszedł się gdzieś wody napić do rowu.
J: Wracając do tych okopów...
K: Były od nas niedaleko, na Dąbkowej Parowie. A tu gdzie ten człowiek też przyszedł, bo widzieli że budynki liche, to Polacy mieszkają, no i właśnie przyszli, przyszedł, schowalim go za taki piec (...) No i właśnie ich bardzo też bili, krzywdzili, bo mówili to. I prosili już: "nie dajcie wszystkim bo sami nie będziecie mieli". Ale matka i ojciec nie patrzyli na to. Nawet może nam nie starczyło, ale ludziom trzeba dać. Wie Pan co, nawet chyba z Bieżunia też był jeden człowiek, ten co nawet sąsiadka oskarżyła nas. Przyszła, a zobaczyła że my dalim im schowanie, doniosła Niemcom. Ziomkowska.
J: Niektórzy uznali, że jak Niemcom będą na rękę, to od Niemców mogą oczekiwać na jakieś lepsze traktowanie, i to przeważnie z tego powodu te sytuacje miały miejsce.
K: Być może. Prawdę ma Pan. Ona chodziła do Niemki.
J: Podobne sytuacje się zdarzają.
K: Tak.
A: Nawet i dzisiaj.
K: Jak nawet chodziłam do szkoły, Binter był, ten cały sołtys tam ich, Niemiecki, to mówię szczerzę, dostałam za to że się spóźniłam - to tłukł tak że krew pryskała, po głowach. Na prawdę bez litości, tak bił. Później po wojnie, bo ojca pobił...
A: Chcieli go dorwać. On sobie wykopał koło domu ziemiankę i się schował, czekał aż Rosjanie przejdą. A później uciekł gdzieś.
K: Nie kochany, uciekali Niemcy, całymi furmankami. Binter, te nazwisko pamiętam, bo chodziłam, przymusowo wzięli nas do szkoły, żeby nas nauczyć żeby Niemcom służyć. Rozmawiali po niemicku, żeby ten człowiek, Polak, po prostu, od dzieciaka służył.
J: Udało się ustalić, co się po froncie z nim stało?
K: Zaraz Panu powiem, nie wiem. Przyszedł, bo ojca bardzo pobił, mojego i później przyszedł przepraszać. Już Ruski weszli. I przyszedł przeprosił, żeby mu darował. Ojciec machnął ręką, bo co miał powiedzieć, co miał zrobić.
A: Inni nie darowali, donieśli.
K: Ale jednak, Ojce nie zginęli i my wychowaliśmy się. Jak było tak było, choć ciężko, Panie, co tam dzieciak osiem lat miał zrobić.