Zdziar Wielki - cud w latach pięćdziesiątych XX w.
: czw lis 07, 2013 10:28 am
W dniu wczorajszym zwykła rozmowa z mamą została skierowana w stronę wsi o nazwię Zdziar Wielki, leżącej w gminie Staroźreby, gdzie kiedyś miał miejsce cud. Podobno figurka Matki Boskiej miała płakać krwią. Podobno moja babcia, jak wiele innych osób, biegała, aby zobaczyć to osobliwe zjawisko. Wszystko "podobno". Zainteresowałem się tą opowieścią i zacząłem poszukiwania. Oto, co udało mi się na ten temat znaleźć:
Cud zdarzył się w 1954 lub w 1955 r. na wiosnę, na kilka dni przed Bożym Ciałem. Pierwsze dostrzegły go dzieci i kobiety, które szły na łąki wyganiać krowy. Mówiły, że Matka Boska płacze. Już do południa we wszystkich okolicznych miejscowościach wiedziano, że w Zdziarze Wielkim jest cud. Od tej chwili ludzie zaczęli przychodzić jak na odpust. Jeden z gospodarzy mieszkających stale w Zdziarze w sposób szczególny przeżywał wydarzenia rozstrzygające się w jego wsi. Poczuwał się on do odpowiedzialności za to, co się stało. Na kilkanaście dni przed tymi wydarzeniami odnowił gipsową figurę Matki Boskiej stojącej przed wsią (z końca XIX w.). Gospodarz ten twierdzi, że figurę pomalował doskonale, że wyglądała ona jak „żywa", ale farby, których używał ze względu na brak terpentyny i denaturatu nie zostały dobrze zrobione. Powstawały więc krupki nie dające się nawet po dokładnym wymieszaniu rozpuścić. Pomalował więc taką farbą, następnie całość pokrył pokostem i jak przyszła wilgoć (rosa, deszcze), krupki rozpuszczały się i rozlewały. Później mówiono, że to nie łzy spływały po twarzy Matki Boskiej, ale właśnie ta farba. Jednak łzy nie były jedynym elementem cudu. Jak dowiedzieliśmy się z kilku przeprowadzonych rozmów, cała figurka ruszała się, ze stóp miała płynąć krew, a także - jak nam powiedziała jedna z kobiet, która znała dokładnie cały przebieg wydarzeń - Matka Boska miała również poruszać krtanią. Tak więc tłumaczenie, że łzy były rozpuszczoną farbą wyjaśnia nam tylko część zjawiska, jeśli w ogóle można mówić tu o jakimkolwiek wyjaśnieniu. Należy założyć, że spływająca farba sprowokowała ludzi do wytworzenia w ich wyobraźni innych elementów, których celem było „urozmaicenie" cudu, zwiększenie jego „atrakcyjności", co prowadziło do uznania go za prawdziwy. Dla przybyłych ludzi był to po prostu cud, należało go zobaczyć na
własne oczy. Żadne przeszkody nie były w stanie zatrzymać ciągnących zewsząd tłumów. Każdy stawiał sobie za cel zobaczyć cud, chociaż dane to było tylko niewielu. Wszyscy nasi rozmówcy w Zdziarze i okolicy opisywali zjawisko, mogli dokładnie opowiedzieć co działo się z figurą Matki Boskiej, ale robili to przeważnie na podstawie zasłyszanych relacji. Podkreślamy: tylko nieliczna grupa cud widziała, a widziała właśnie to, co złożyło się później
na całokształt zjawiska: łzy, krew, ruchy ciała. Powstał więc pewien obraz przekazywany z ust do ust, obraz, który musiał zaspokoić głód oczu tych, co tu przyszli. Czy zaspokoił? Nie
wiemy. Powstało bardzo popularne tłumaczenie, że po prostu ludzie są niegodni, a jeżeli tak jest, to cudu nie mogą zobaczyć. Pozostawała im jeszcze woda, a dokładniej mówiąc strumyk
płynący niedaleko figury. W czasie tych wydarzeń strumyk został uznany przez ludzi za cudowny, a więc woda z niego uzyskała właściwości uzdrawiające. Brano więc tę wodę, ufając w jej lecznicze i ochronne działania. Po kilku dniach trwania zjawiska interweniowała milicja. Ludzie blokowali drogi, niszczyli pola. Początkowo organy bezpieczeństwa ograniczały się tylko do pilnowania porządku na drogach, zabroniono śpiewów, można to było robić tylko przy figurze. Ale nic nie było w stanie zatrzymać tłumów. Schodzili się idąc przez pola, łąki. Sytuacja stawała się krytyczna, a milicja nie mogła sobie poradzić. Tymczasem zbliżało się Boże Ciało i było do przewidzenia, że tego dnia bardzo duża liczba ludzi będzie chciała przyjść, zobaczyć cud. Do wsi sprowadzono więc oddziały milicji z innych miast, przyjechał również działacz społeczno-polityczny, którego w Zdziarze do dziś nazywają posłem. W remizie zwołano zebranie dla mieszkańców, na którym ów poseł tłumaczył sytuację i prosił chłopów o pomoc. Ponieważ większość z nich była zainteresowana w utrzymaniu porządku, postanowiono wspólnymi siłami powstrzymać ciągnące tłumy. Chodziło przecież o pola; poniesione straty byłyby nie do odrobienia. Na zebraniu postanowiono, że żaden z gospodarzy nie przyjmie nikogo na nocleg, co do tej pory było bardzo często praktykowane. Postanowiono też, że nie będzie się wpuszczało na teren wsi nikogo obcego. Jednak pomimo współpracy milicji z mieszkańcami nie obyło się bez przykrych wypadków. W dzień Bożego Ciała zablokowano dokładnie wszystkie drogi. Ludzie, a miało ich przybyć ok. 80 tys., schodzili się idąc przez pola. Ponieważ do samej figury bardzo trudno było się dostać, więc ten ogromny tłum stał przed wsią powstrzymywany przez milicję. Mówiono im, żeby się rozeszli, żeby nie wyrządzali szkód, ale nie słuchali, chcieli zobaczyć cud, chcieli tylko iść do figury. Szczególna rola przypadła gospodarzom, którzy sami wychodzili przed zebranych ludzi tłumacząc, że niszczą pola, a żadnego cudu nie ma. Ale ludzie mówili, że nie odejdą, aż zobaczą. Ostatecznie sytuację udało się opanować, ale nie obeszło się bez aresztowań. Zatrzymano gospodarza H., który pierwszego dnia jadąc ze Zdziaru do Góry, miejscowości położonej nieopodal, rozpowiadał, że jest cud. Tym, jak ogromny zasięg miało zjawisko, może świadczyć fakt, że na stałe wśród mieszkańców wsi pozostała pamięć o Cyganach, którzy przed figurą złożyli pieniądze (podobno 3500 zł). Po niedługim czasie skradziono je, ale nie to jest ważne. Cyganie uważani często za złodziei, traktowani są w tym przypadku z całym uznaniem, podkreśla się znaczenie ich ofiary. Chodzi o to, że nawet Cyganie uwierzyli! Z tego, że w większości wypowiedzi naszych rozmówców były raczej sceptyczne, że starali się podawać jak najbardziej obiektywne wiadomości, wynika wyraźnie, iż trudno im było w ten cud uwierzyć. Tylko jedna z kobiet, H.S., mieszkająca na kolonii lezącej 3 km od wsi twierdzi, że cud widziała i nawet przez chwilę nie wątpiła w jego prawdziwość. Cud utrwalił się w jej pamięci tym bardziej, że niedługo po nim córka odzyskała mowę, o co H.S. gorąco się modliła przed figurą, Charakterystyczna jest również relacja gospodarza, który odnawiał figurę: „Ludzie patrzyli i patrzyli. Jedni mówili, że widzą, inni że nie widzą. Panika była i koniec. Nie powiem, że było, i nie powiem, że nie było... Ja tam chodziłem kilka razy i nic nie widziałem". Nasz rozmówca jest zresztą w tej trudnej sytuacji, że przecież uważano cud za konsekwencję pomalowania przez niego figury. Tak więc jego zdanie miałoby tu ogromne znaczenie. Ale już jego żona mówi: „Jak to by był cud, to ja bym trupem padła. Jak może Matka Boska na ziemię przychodzić. Taka osoba, żeby takie wycieczki robiła!".
Powyższy tekst jest fragmentem artykułu Andrzeja Hemki i Jacka Olędzkiego "Wrażliwość mirakularna" dostępnym na stronie: http://cyfrowaetnografia.pl/Content/208 ... _Hemka.pdf
Cud zdarzył się w 1954 lub w 1955 r. na wiosnę, na kilka dni przed Bożym Ciałem. Pierwsze dostrzegły go dzieci i kobiety, które szły na łąki wyganiać krowy. Mówiły, że Matka Boska płacze. Już do południa we wszystkich okolicznych miejscowościach wiedziano, że w Zdziarze Wielkim jest cud. Od tej chwili ludzie zaczęli przychodzić jak na odpust. Jeden z gospodarzy mieszkających stale w Zdziarze w sposób szczególny przeżywał wydarzenia rozstrzygające się w jego wsi. Poczuwał się on do odpowiedzialności za to, co się stało. Na kilkanaście dni przed tymi wydarzeniami odnowił gipsową figurę Matki Boskiej stojącej przed wsią (z końca XIX w.). Gospodarz ten twierdzi, że figurę pomalował doskonale, że wyglądała ona jak „żywa", ale farby, których używał ze względu na brak terpentyny i denaturatu nie zostały dobrze zrobione. Powstawały więc krupki nie dające się nawet po dokładnym wymieszaniu rozpuścić. Pomalował więc taką farbą, następnie całość pokrył pokostem i jak przyszła wilgoć (rosa, deszcze), krupki rozpuszczały się i rozlewały. Później mówiono, że to nie łzy spływały po twarzy Matki Boskiej, ale właśnie ta farba. Jednak łzy nie były jedynym elementem cudu. Jak dowiedzieliśmy się z kilku przeprowadzonych rozmów, cała figurka ruszała się, ze stóp miała płynąć krew, a także - jak nam powiedziała jedna z kobiet, która znała dokładnie cały przebieg wydarzeń - Matka Boska miała również poruszać krtanią. Tak więc tłumaczenie, że łzy były rozpuszczoną farbą wyjaśnia nam tylko część zjawiska, jeśli w ogóle można mówić tu o jakimkolwiek wyjaśnieniu. Należy założyć, że spływająca farba sprowokowała ludzi do wytworzenia w ich wyobraźni innych elementów, których celem było „urozmaicenie" cudu, zwiększenie jego „atrakcyjności", co prowadziło do uznania go za prawdziwy. Dla przybyłych ludzi był to po prostu cud, należało go zobaczyć na
własne oczy. Żadne przeszkody nie były w stanie zatrzymać ciągnących zewsząd tłumów. Każdy stawiał sobie za cel zobaczyć cud, chociaż dane to było tylko niewielu. Wszyscy nasi rozmówcy w Zdziarze i okolicy opisywali zjawisko, mogli dokładnie opowiedzieć co działo się z figurą Matki Boskiej, ale robili to przeważnie na podstawie zasłyszanych relacji. Podkreślamy: tylko nieliczna grupa cud widziała, a widziała właśnie to, co złożyło się później
na całokształt zjawiska: łzy, krew, ruchy ciała. Powstał więc pewien obraz przekazywany z ust do ust, obraz, który musiał zaspokoić głód oczu tych, co tu przyszli. Czy zaspokoił? Nie
wiemy. Powstało bardzo popularne tłumaczenie, że po prostu ludzie są niegodni, a jeżeli tak jest, to cudu nie mogą zobaczyć. Pozostawała im jeszcze woda, a dokładniej mówiąc strumyk
płynący niedaleko figury. W czasie tych wydarzeń strumyk został uznany przez ludzi za cudowny, a więc woda z niego uzyskała właściwości uzdrawiające. Brano więc tę wodę, ufając w jej lecznicze i ochronne działania. Po kilku dniach trwania zjawiska interweniowała milicja. Ludzie blokowali drogi, niszczyli pola. Początkowo organy bezpieczeństwa ograniczały się tylko do pilnowania porządku na drogach, zabroniono śpiewów, można to było robić tylko przy figurze. Ale nic nie było w stanie zatrzymać tłumów. Schodzili się idąc przez pola, łąki. Sytuacja stawała się krytyczna, a milicja nie mogła sobie poradzić. Tymczasem zbliżało się Boże Ciało i było do przewidzenia, że tego dnia bardzo duża liczba ludzi będzie chciała przyjść, zobaczyć cud. Do wsi sprowadzono więc oddziały milicji z innych miast, przyjechał również działacz społeczno-polityczny, którego w Zdziarze do dziś nazywają posłem. W remizie zwołano zebranie dla mieszkańców, na którym ów poseł tłumaczył sytuację i prosił chłopów o pomoc. Ponieważ większość z nich była zainteresowana w utrzymaniu porządku, postanowiono wspólnymi siłami powstrzymać ciągnące tłumy. Chodziło przecież o pola; poniesione straty byłyby nie do odrobienia. Na zebraniu postanowiono, że żaden z gospodarzy nie przyjmie nikogo na nocleg, co do tej pory było bardzo często praktykowane. Postanowiono też, że nie będzie się wpuszczało na teren wsi nikogo obcego. Jednak pomimo współpracy milicji z mieszkańcami nie obyło się bez przykrych wypadków. W dzień Bożego Ciała zablokowano dokładnie wszystkie drogi. Ludzie, a miało ich przybyć ok. 80 tys., schodzili się idąc przez pola. Ponieważ do samej figury bardzo trudno było się dostać, więc ten ogromny tłum stał przed wsią powstrzymywany przez milicję. Mówiono im, żeby się rozeszli, żeby nie wyrządzali szkód, ale nie słuchali, chcieli zobaczyć cud, chcieli tylko iść do figury. Szczególna rola przypadła gospodarzom, którzy sami wychodzili przed zebranych ludzi tłumacząc, że niszczą pola, a żadnego cudu nie ma. Ale ludzie mówili, że nie odejdą, aż zobaczą. Ostatecznie sytuację udało się opanować, ale nie obeszło się bez aresztowań. Zatrzymano gospodarza H., który pierwszego dnia jadąc ze Zdziaru do Góry, miejscowości położonej nieopodal, rozpowiadał, że jest cud. Tym, jak ogromny zasięg miało zjawisko, może świadczyć fakt, że na stałe wśród mieszkańców wsi pozostała pamięć o Cyganach, którzy przed figurą złożyli pieniądze (podobno 3500 zł). Po niedługim czasie skradziono je, ale nie to jest ważne. Cyganie uważani często za złodziei, traktowani są w tym przypadku z całym uznaniem, podkreśla się znaczenie ich ofiary. Chodzi o to, że nawet Cyganie uwierzyli! Z tego, że w większości wypowiedzi naszych rozmówców były raczej sceptyczne, że starali się podawać jak najbardziej obiektywne wiadomości, wynika wyraźnie, iż trudno im było w ten cud uwierzyć. Tylko jedna z kobiet, H.S., mieszkająca na kolonii lezącej 3 km od wsi twierdzi, że cud widziała i nawet przez chwilę nie wątpiła w jego prawdziwość. Cud utrwalił się w jej pamięci tym bardziej, że niedługo po nim córka odzyskała mowę, o co H.S. gorąco się modliła przed figurą, Charakterystyczna jest również relacja gospodarza, który odnawiał figurę: „Ludzie patrzyli i patrzyli. Jedni mówili, że widzą, inni że nie widzą. Panika była i koniec. Nie powiem, że było, i nie powiem, że nie było... Ja tam chodziłem kilka razy i nic nie widziałem". Nasz rozmówca jest zresztą w tej trudnej sytuacji, że przecież uważano cud za konsekwencję pomalowania przez niego figury. Tak więc jego zdanie miałoby tu ogromne znaczenie. Ale już jego żona mówi: „Jak to by był cud, to ja bym trupem padła. Jak może Matka Boska na ziemię przychodzić. Taka osoba, żeby takie wycieczki robiła!".
Powyższy tekst jest fragmentem artykułu Andrzeja Hemki i Jacka Olędzkiego "Wrażliwość mirakularna" dostępnym na stronie: http://cyfrowaetnografia.pl/Content/208 ... _Hemka.pdf