Spływ Skrwą - wyprawa "Granicami Mazowsza"
- UBOOT
- Moderator globalny - Stowarzyszenie
- Posty: 1374
- Rejestracja: wt sie 25, 2009 9:09 pm
- Lokalizacja: Płock-Mańkowo
- Kontakt:
Spływ Skrwą - wyprawa "Granicami Mazowsza"
Nasze plany, które roztaczaliśmy od kilku lat zaczynają przyjmować wymierne efekty. Nasza ekspedycja rusza szlakiem SKRWY. Wypływamy z miejscowości Łukomie (jeśli się da to może jeszcze wyżej) i płyniemy do Murzynowa. Na zakończenie robimy rundę po Wiśle i dobijamy do brzegu. Start 05.07.20014 roku około 8.00. Przewidywany czas płynięcia 4/5 dni. Koszt uczestnictwa to około 300-350 PLN.
Na dzień dzisiejszy skład ekspedycji to:
Arek- autor książki o Skrwie i jej młynach
Majsterek- nasz specjalista od map i topografii (i wielu innych rzeczy )
HETMAN- instruktor sztuki przetrwania
UBOOT czyli ja - Bosman
jeśli są jeszcze jacyś chętni to zapraszam do bosmana
Więcej tu http://tradytor.pl/wyprawy
Na dzień dzisiejszy skład ekspedycji to:
Arek- autor książki o Skrwie i jej młynach
Majsterek- nasz specjalista od map i topografii (i wielu innych rzeczy )
HETMAN- instruktor sztuki przetrwania
UBOOT czyli ja - Bosman
jeśli są jeszcze jacyś chętni to zapraszam do bosmana
Więcej tu http://tradytor.pl/wyprawy
- Załączniki
-
- Z Arkiem dopinamy sprawy techniczne
- WP_20140427_009.jpg (186.75 KiB) Przejrzano 11095 razy
Re: Ekspedycja ,,Granicami Mazowsza"-wyprawa przyrodniczo-hi
Ech, jeszcze 3 lata temu Teraz pozostaje kibicowanie
Re: Ekspedycja ,,Granicami Mazowsza"-wyprawa przyrodniczo-hi
Witam,
eech, nie zrob ze siebie zrezujacego dziadka, jeszcze mamy troche sile, ale caly zydzien jest dla mnie tez zy dlugo i jeszcze nie wiem, czy mam brac udzial w innych terminach. Moze mnie pomagajcie kiedy beda wnuki w organizowania wplywu jednodniowego?
Michal prosze Ci o znaku kiedy mam Ci odwiedzac. Chcialbym dokleac logo na moj moro, ale za to potrzebuje Wasza zgode.
pozdrawiam serdecznie
eech, nie zrob ze siebie zrezujacego dziadka, jeszcze mamy troche sile, ale caly zydzien jest dla mnie tez zy dlugo i jeszcze nie wiem, czy mam brac udzial w innych terminach. Moze mnie pomagajcie kiedy beda wnuki w organizowania wplywu jednodniowego?
Michal prosze Ci o znaku kiedy mam Ci odwiedzac. Chcialbym dokleac logo na moj moro, ale za to potrzebuje Wasza zgode.
pozdrawiam serdecznie
Auf ferner, fremder Aue, da liegt ein toter Soldat,
ein ungezählter, vergeßner, wie brav er gekämpft auch hat.
ein ungezählter, vergeßner, wie brav er gekämpft auch hat.
Re: Ekspedycja ,,Granicami Mazowsza"-wyprawa przyrodniczo-hi
Łukomie to moja parafia mieszkam nie daleko, może wpadnę pokibicować na starcie.Wyżej chyba da radę np. ze Skrwilna.
Re: Ekspedycja ,,Granicami Mazowsza"-wyprawa przyrodniczo-hi
Gratuluję pomysłu i życzę powodzenia. Liczę na obszerną fotorelację, która być może przyda się do moich planów (na razie bardzo ogólnych) związanych ze Skrwą.
- Jacek&Agatka
- Stowarzyszenie
- Posty: 670
- Rejestracja: wt kwie 13, 2010 8:21 pm
Re: Ekspedycja ,,Granicami Mazowsza"-wyprawa przyrodniczo-hi
Trzymam kciuki, jestem sercem i duszą z Wami. No i widzimy się w Choczniu?
POWODZENIA!
POWODZENIA!
AGATA
Re: Ekspedycja ,,Granicami Mazowsza"-wyprawa przyrodniczo-hi
Dziś z Arkiem, w ramach przygotowań do spływu, odwiedziliśmy na rowerach kilka ciekawych miejsc położonych nad rzeką. Jechaliśmy z Sierpca do Płocka, zbierając materiały na przewodnik.
Odwiedziliśmy Skansen, później młyn w Główienicy, gdzie przyszło mi do głowy że tak wielki budynek mógł pełnić inne funkcje, niż tylko młynarskie. Zrobiliśmy także kilka fotek rozlewiskom dna rynny kokoszczyńsko-bledzewskiej, których wody piętrzy młyńska zastawka. Następnie pojechaliśmy do Chocznia, sprawdzić, czy działa już w starym młynie turbina wodna napędzająca nową prądnice.W kolejnym młynie, w Jakubowie pod Żurawinem Arek postanowił nawet umyć rower: Okoliczny krajobraz szczęśliwie pod Żurawinem nie zmienia się. Można tu podziwiać delikatne pagórki kemowe, ciągnące się wzdłuż polodowcowej rynny. (Zdjęcia z maja ubiegłego roku) Na koniec wkroczyliśmy jeszcze w dzikie tereny doliny Skrwy okolic Parzenia. Oto jak komandosi pokonują przeszkody terenowe: Ściśle majowym akcentem była dziś konwalia, której całe pole znaleźliśmy (gdzieś).
Odwiedziliśmy Skansen, później młyn w Główienicy, gdzie przyszło mi do głowy że tak wielki budynek mógł pełnić inne funkcje, niż tylko młynarskie. Zrobiliśmy także kilka fotek rozlewiskom dna rynny kokoszczyńsko-bledzewskiej, których wody piętrzy młyńska zastawka. Następnie pojechaliśmy do Chocznia, sprawdzić, czy działa już w starym młynie turbina wodna napędzająca nową prądnice.W kolejnym młynie, w Jakubowie pod Żurawinem Arek postanowił nawet umyć rower: Okoliczny krajobraz szczęśliwie pod Żurawinem nie zmienia się. Można tu podziwiać delikatne pagórki kemowe, ciągnące się wzdłuż polodowcowej rynny. (Zdjęcia z maja ubiegłego roku) Na koniec wkroczyliśmy jeszcze w dzikie tereny doliny Skrwy okolic Parzenia. Oto jak komandosi pokonują przeszkody terenowe: Ściśle majowym akcentem była dziś konwalia, której całe pole znaleźliśmy (gdzieś).
- Nieostatni
- Posty: 645
- Rejestracja: pt wrz 24, 2010 10:49 pm
- Lokalizacja: W-wa (rzut beretem)
Re: Ekspedycja ,,Granicami Mazowsza"-wyprawa przyrodniczo-hi
Zaimponowaliście mi drucianą przeprawą nad Skrwą z rowerkami na ramieniu. Dużą rzeczą jest zdobycie sprawności linowego harcownika bezradnie rozpiętego na chybotliwych linach, wystawionego na swawole krwiożerczych meszek i komarów.
Jak dobrze, że istnieją dwa brzegi i wrażeniami można się podzielić korzystając z przeprawy mostowej. Prawdy nie da się ukryć, piękna jest okolica którą prezentujecie.
Nieostatni
Jak dobrze, że istnieją dwa brzegi i wrażeniami można się podzielić korzystając z przeprawy mostowej. Prawdy nie da się ukryć, piękna jest okolica którą prezentujecie.
Nieostatni
Re: Ekspedycja ,,Granicami Mazowsza"-wyprawa przyrodniczo-hi
Witam
Jest problem !!!!!!!!!!!!!!!!
Mamy wypożyczone kajaki na spływ ale nie ma wioseł
Dzięki że przypomniałem sobie jak zrobić wiosło
Zobacz Moją robotę
https://www.youtube.com/watch?v=l1W4GmRGB64
Każdy z uczestników musi sam sobie wystrugać wiosło
Pozdrawiam
Jest problem !!!!!!!!!!!!!!!!
Mamy wypożyczone kajaki na spływ ale nie ma wioseł
Dzięki że przypomniałem sobie jak zrobić wiosło
Zobacz Moją robotę
https://www.youtube.com/watch?v=l1W4GmRGB64
Każdy z uczestników musi sam sobie wystrugać wiosło
Pozdrawiam
Jam jest HETMAN,człowiek prawy,co za Polskie siedział sprawy.
Polskę chętnie bym wyzwolił,lecz mi Chruszczow nie pozwolił.
Polskę chętnie bym wyzwolił,lecz mi Chruszczow nie pozwolił.
- UBOOT
- Moderator globalny - Stowarzyszenie
- Posty: 1374
- Rejestracja: wt sie 25, 2009 9:09 pm
- Lokalizacja: Płock-Mańkowo
- Kontakt:
Re: Ekspedycja ,,Granicami Mazowsza"-wyprawa przyrodniczo-hi
UDAŁO SIĘ!!!!!! SKRWA ZDOBYTA!!!!!!!!!!!!!!
Skrwa to bardzo wymagająca rzeka. Na pierwszy rzut oka jest piękna i leniwa. Jednak kiedy przychodzi zdobyć ją w całości, wówczas człowiek przeciera oczy ze zdumienia (zwłaszcza w okresie letnim). Do naszej ekspedycji przygotowywaliśmy się od pewnego czasu. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. Przyjęliśmy, że 5 dni w zupełności wystarczy aby ją pokonać.
Niestety ta piękna rzeka nauczyła nas pokory. To była prawdziwa walka z dziką przyrodą, pogodą oraz własnym organizmem (zarówno z ciałem jak i duchem). Jednak Tradytorzy są nieugięci!!! Wspieraliśmy się wzajemnie, pomagaliśmy sobie i podtrzymywaliśmy się na duchu płynąc do przodu. Zaczęliśmy przy jeziorze Skwriwlno a skończyliśmy w Murzynowie. GPS po 6 dniach pokazał 113 km!!!
Serdecznie dziękuję moim przyjaciołom za wspaniałą przygodę!!! Już niebawem ukaże się dokładny opis całej rzeki (historyczno- przyrodniczy). Ponadto jeden z uczestników (Arek) zebrał już wszystkie materiały i obiecał w najbliższym czasie ukończyć swoją książkę o tej cudownej i nieprzewidywalnej rzece.
A my powoli przygotowujemy się do kolejnej wyprawy… ale to dopiero za rok
Więcej zdjęć ->> https://plus.google.com/u/0/photos/1021 ... 2697995217
Skrwa to bardzo wymagająca rzeka. Na pierwszy rzut oka jest piękna i leniwa. Jednak kiedy przychodzi zdobyć ją w całości, wówczas człowiek przeciera oczy ze zdumienia (zwłaszcza w okresie letnim). Do naszej ekspedycji przygotowywaliśmy się od pewnego czasu. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. Przyjęliśmy, że 5 dni w zupełności wystarczy aby ją pokonać.
Niestety ta piękna rzeka nauczyła nas pokory. To była prawdziwa walka z dziką przyrodą, pogodą oraz własnym organizmem (zarówno z ciałem jak i duchem). Jednak Tradytorzy są nieugięci!!! Wspieraliśmy się wzajemnie, pomagaliśmy sobie i podtrzymywaliśmy się na duchu płynąc do przodu. Zaczęliśmy przy jeziorze Skwriwlno a skończyliśmy w Murzynowie. GPS po 6 dniach pokazał 113 km!!!
Serdecznie dziękuję moim przyjaciołom za wspaniałą przygodę!!! Już niebawem ukaże się dokładny opis całej rzeki (historyczno- przyrodniczy). Ponadto jeden z uczestników (Arek) zebrał już wszystkie materiały i obiecał w najbliższym czasie ukończyć swoją książkę o tej cudownej i nieprzewidywalnej rzece.
A my powoli przygotowujemy się do kolejnej wyprawy… ale to dopiero za rok
Więcej zdjęć ->> https://plus.google.com/u/0/photos/1021 ... 2697995217
- Załączniki
-
- Tradytorska ekipa po dobiciu do brzegu w Murzynowie!!!
Ania, Arek, Majsterek, Lechu Hetman i ja UBOOT, - DSC00312.JPG (204.72 KiB) Przejrzano 10967 razy
- Tradytorska ekipa po dobiciu do brzegu w Murzynowie!!!
Re: Ekspedycja ,,Granicami Mazowsza"-wyprawa przyrodniczo-hi
GRATULACJE
Czekam na opis
Czekam na opis
Re: Ekspedycja ,,Granicami Mazowsza"-wyprawa przyrodniczo-hi
Impreza trafiona zarówno w pogodę jak i w porę roku.
Wyruszyliśmy w sobotę 05.07, ambitnie, od początku trasy możliwej do przepłynięcia. Osiągnięcie Murzynowa nie było na początku wcale takie pewne, szczególnie po pierwszym dniu. Przez 10 godzin przeszliśmy 10 km. Przeszliśmy, choć to spływ. Przedzieraliśmy się przez tatarakowe zarośla i rozcinaliśmy kajakami gęste kłęby moczarki kanadyjskiej, która utrudnia przepłynięcie bardziej niż cokolwiek. Porasta rzeczkę miejscami na całej szerokości i w całym przekroju. Tym sposobem dotarliśmy na rozległe łąki okolic wsi Czarnia, prawie 7 km powyżej planowego Łukomia. Jeszcze na początku XIX w tereny rozciągnięte wzdłuż Skrwy od Samego Skrwilna, prawie do Sierpca porastała gęsta podmokła puszcza. Na mapie Kwatermistrzostwa nie ma tu nic poza lasami i moczarami. Później w toku gospodarczych przeobrażeń tereny łęgów i olsów osuszono, a lasy systematycznie wycinano. Krajobraz podmokłych pastwisk zastąpił leśne ostępy. Odkładające się w zalewanej okresowo glebie tlenki żelaza wydobywano jako rudę darniową do produkcji żelaza. Stopniowo teren cywilizował się a sieć odwodnień zakładana na przełomie wieków pozwalała wykorzystywać bujne pastwiska przez większą część roku. Zalewowy system uprawy łąk wykorzystywany był jeszcze przez dłuższy czas w XXw. Łąki wiosną zalewała woda spiętrzona przez zastawy, później następował bujny rozwój glonów i drobnej wodnej roślinności na wielkich zalanych przestrzeniach. Jednocześnie wraz z wiesenno letnim ociepleniem wody wysychały, resztę spuszczano kanałami do rzeki, a osadzona na powierzchni naturalna warstwa nawozu użyźniała pastwiska na cały sezon wypasu bydła. Jak się ma ten genialnie zgodny z naturą system hodowli do dzisiejszych unijnych „ekologicznych” pomysłów trzymania bydła wyłącznie w oborach, karmionych atestowanymi prochami (tzw. koncentraty paszowe)? Nocleg nad rzeką upłynął przy akompaniamencie żurawi krążących do późnego wieczora w poszukiwaniu pożywienia. Kolejny dzień to nadrabianie sobotnich strat. Coraz głębsze koryto i szerszy nurt doprowadził nas do Łukomia. Pogoda zdawała się być dla nas, a jednak wywinęła niezły numer przed Babcem. (Ta nazwa to koszmarny błąd transkrypcji, na mapie z 1830 mamy wyraźnie Babice, które lepiej brzmią). Przeszedł 20 minutowy deszcz, okraszony kilkoma błyskami i grzmotami. W prawdzie siąpiło jeszcze przez parę godzin, ale mimo to udało się nadrobić wczorajsze straty. Zorientowaliśmy się że rzeka ma już nieco spadku, i zapewne była to jedyna przyczyna dla której kolejny nocny obóz mogliśmy rozbić aż pod Rachocinem, mijając wcześniej lasy okolic Sierpca. Tereny zupełnie nieodkryte – takie wrażenie odnosi się przepływając pod zwalonymi konarami, mijając wysokie skarpy, łapiąc promyki słońca z trudem przedzierające się przez strop leśnego tunelu. Miejscami las bywał dość mroczny, tajemniczy. Za to urokiem przyciągają rozłożone na tarasowych stokach łąki. Zaczynają się jako polany na styku z lasem, i rozszerzają wzdłuż doliny. Ciekawe ukształtowanie terenu to zasługa przepływu wód odwadniających lodowiec 20 – 15 tyś lat temu. Zmienny przepływ zależny od wahań klimatu doprowadził do powstania 4 poziomów wodnolodowcowych Skrwy (Prace Lamparskiego, Skąpskiego, Słowiańskiego). Te poziomy to nic innego jak stare koryta rzeki. Co nowszy to wcięty głębiej w poprzedni - starszy położony wyżej. Stąd przekrój przez dolinę w najbardziej charakterystycznych miejscach wygląda jak obustronne schody, prowadzące w dół, ku środkowi doliny.
Wyruszyliśmy w sobotę 05.07, ambitnie, od początku trasy możliwej do przepłynięcia. Osiągnięcie Murzynowa nie było na początku wcale takie pewne, szczególnie po pierwszym dniu. Przez 10 godzin przeszliśmy 10 km. Przeszliśmy, choć to spływ. Przedzieraliśmy się przez tatarakowe zarośla i rozcinaliśmy kajakami gęste kłęby moczarki kanadyjskiej, która utrudnia przepłynięcie bardziej niż cokolwiek. Porasta rzeczkę miejscami na całej szerokości i w całym przekroju. Tym sposobem dotarliśmy na rozległe łąki okolic wsi Czarnia, prawie 7 km powyżej planowego Łukomia. Jeszcze na początku XIX w tereny rozciągnięte wzdłuż Skrwy od Samego Skrwilna, prawie do Sierpca porastała gęsta podmokła puszcza. Na mapie Kwatermistrzostwa nie ma tu nic poza lasami i moczarami. Później w toku gospodarczych przeobrażeń tereny łęgów i olsów osuszono, a lasy systematycznie wycinano. Krajobraz podmokłych pastwisk zastąpił leśne ostępy. Odkładające się w zalewanej okresowo glebie tlenki żelaza wydobywano jako rudę darniową do produkcji żelaza. Stopniowo teren cywilizował się a sieć odwodnień zakładana na przełomie wieków pozwalała wykorzystywać bujne pastwiska przez większą część roku. Zalewowy system uprawy łąk wykorzystywany był jeszcze przez dłuższy czas w XXw. Łąki wiosną zalewała woda spiętrzona przez zastawy, później następował bujny rozwój glonów i drobnej wodnej roślinności na wielkich zalanych przestrzeniach. Jednocześnie wraz z wiesenno letnim ociepleniem wody wysychały, resztę spuszczano kanałami do rzeki, a osadzona na powierzchni naturalna warstwa nawozu użyźniała pastwiska na cały sezon wypasu bydła. Jak się ma ten genialnie zgodny z naturą system hodowli do dzisiejszych unijnych „ekologicznych” pomysłów trzymania bydła wyłącznie w oborach, karmionych atestowanymi prochami (tzw. koncentraty paszowe)? Nocleg nad rzeką upłynął przy akompaniamencie żurawi krążących do późnego wieczora w poszukiwaniu pożywienia. Kolejny dzień to nadrabianie sobotnich strat. Coraz głębsze koryto i szerszy nurt doprowadził nas do Łukomia. Pogoda zdawała się być dla nas, a jednak wywinęła niezły numer przed Babcem. (Ta nazwa to koszmarny błąd transkrypcji, na mapie z 1830 mamy wyraźnie Babice, które lepiej brzmią). Przeszedł 20 minutowy deszcz, okraszony kilkoma błyskami i grzmotami. W prawdzie siąpiło jeszcze przez parę godzin, ale mimo to udało się nadrobić wczorajsze straty. Zorientowaliśmy się że rzeka ma już nieco spadku, i zapewne była to jedyna przyczyna dla której kolejny nocny obóz mogliśmy rozbić aż pod Rachocinem, mijając wcześniej lasy okolic Sierpca. Tereny zupełnie nieodkryte – takie wrażenie odnosi się przepływając pod zwalonymi konarami, mijając wysokie skarpy, łapiąc promyki słońca z trudem przedzierające się przez strop leśnego tunelu. Miejscami las bywał dość mroczny, tajemniczy. Za to urokiem przyciągają rozłożone na tarasowych stokach łąki. Zaczynają się jako polany na styku z lasem, i rozszerzają wzdłuż doliny. Ciekawe ukształtowanie terenu to zasługa przepływu wód odwadniających lodowiec 20 – 15 tyś lat temu. Zmienny przepływ zależny od wahań klimatu doprowadził do powstania 4 poziomów wodnolodowcowych Skrwy (Prace Lamparskiego, Skąpskiego, Słowiańskiego). Te poziomy to nic innego jak stare koryta rzeki. Co nowszy to wcięty głębiej w poprzedni - starszy położony wyżej. Stąd przekrój przez dolinę w najbardziej charakterystycznych miejscach wygląda jak obustronne schody, prowadzące w dół, ku środkowi doliny.
- UBOOT
- Moderator globalny - Stowarzyszenie
- Posty: 1374
- Rejestracja: wt sie 25, 2009 9:09 pm
- Lokalizacja: Płock-Mańkowo
- Kontakt:
Re: Ekspedycja ,,Granicami Mazowsza"-wyprawa przyrodniczo-hi
Podobno był problem z linkiem (nie działał). Teraz powinno być OK
https://plus.google.com/photos/10213193 ... J3V9oSY8gE
https://plus.google.com/photos/10213193 ... J3V9oSY8gE
Re: Ekspedycja ,,Granicami Mazowsza"-wyprawa przyrodniczo-hi
Teraz działa. Bez cienia przesady, zdjęcia robią wrażenie. Gratuluję przeżyć.
- UBOOT
- Moderator globalny - Stowarzyszenie
- Posty: 1374
- Rejestracja: wt sie 25, 2009 9:09 pm
- Lokalizacja: Płock-Mańkowo
- Kontakt:
Re: Ekspedycja ,,Granicami Mazowsza"-wyprawa przyrodniczo-hi
Poniżej przedstawiam opis naszej wyprawy widziany oczami UBOOTa
Dzień 1
Po godzinie 9 byliśmy w Skrwilnie, przy jeziorze. W tym miejscu zaczyna się żeglowność Skrwy. Po zwodowaniu kajaków, zapakowaniu zapasów i ekwipunku ruszyliśmy przed siebie. Było dosyć zabawnie, bo cała rzeczka miła może 2- 3metry szerokości a jej głębokość można było liczyć na kilkadziesiąt centymetrów. Żartowaliśmy, że miała być prawdziwa przygoda dla twardzieli a płyniemy rzeczką dla harcerek. Po kilometrze pokazały się pierwsze przeszkody, kila zapór, mostków oraz niezliczona ilość pastuchów elektrycznych. Po godzinie była już pierwsza rana. Lechu (mój partner z kajaka) podczas przeciskania się pomiędzy pastuchem a drewnianym mostkiem, nadział się solidnie na zardzewiały gwóźdź. Natychmiast go opatrzyliśmy, dla uśmierzenia bólu podaliśmy małego kasztelana a następnie ruszyliśmy dalej. Pomimo, że rzeka nie stawał się ani szersza ani głębsza, płynęliśmy coraz wolniej i byliśmy coraz bardziej zmęczeni. Planując naszą trasę w lipcu nie wzięliśmy pod uwagę faktu, że wszystkie rośli wodne są w pełni wzrostu. Skrwa zamieniła się w mały, zarośnięty trzciną rów melioracyjny. Po 10 godzinach przedzierania się, ciągnięcia kajaków po łąkach, nasze organizmy powiedziały dość. Znaleźliśmy malutki jaz, obok którego rozciągała się urocza łąka. Rozbiliśmy obozowisko, wykąpaliśmy się w zimnej wodzie, zjedliśmy kolację i poszliśmy spać ze świadomością, że kolejne kilometry nie będą łatwiejsze… Dzień 2
Całą noc lało. Mój terkingowy namiot okazał się terkingowy wyłącznie z nazwy. Dobrze, że wszystko miałem pochowane w plecaku. Po śniadaniu spakowaliśmy szpej w kajaki i ruszyliśmy dalej, ku naszej przygodzie. Pierwsze kilometry nadal były trudne, jednak z każdą chwilą rzeka stawał się coraz bardziej żeglowna. Zmęczeni ale pełni otuchy dotarliśmy do wsi Łukomie. Tu zrobiliśmy przerwę, kupiliśmy trochę słodyczy, które natychmiast poprawiły nam humory. Kilka metrów noszenia kajaków (ze względu na młyn wodny) i ruszyliśmy dalej. Od tego miejsca rzeka zrobiła się szeroka i spokojna. Płynęliśmy doliną, która z obu stron porośnięta była drzewami oplatanymi różnorakimi pnączami i winoroślami. Płynęliśmy leniwie. Cały ten widok do złudzenia przypominał filmy o Wietnamie, które z namiętnością oglądałem w młodości. Cisza, półmrok, liany, co chwila plusk wiosła… niczym amerykańcy zwiadowcy wypatrujący żołnierzy Wietkongu . Robi się coraz bardziej parno, nie ma czym oddychać. Po chwil zaczyna kropić deszcz, a w oddali słychać pomruki burzy. Mamy nadzieje, że przejdzie gdzieś obok, zostawiając nas w spokoju. Niestety po kilkunastu minutach zaczyna się ulewa i porządnie grzmi. Mój towarzysz w kajaku zaczyna się nerwowo wiercić i machać wiosłem. Po chwili zakręt, szybszy nurt, moment nieuwagi i leżymy w wodzie. Nogi mam schowane w kajaku, więc będąc pod wodą nie mogę wydostać się na powierzchnie. Niby płytko ale walczę o choć jeden haust powietrza. Po chwili wynurzam się na powierzchnię i widzę stojącego Leszka. Zły jak cholera, mówię do niego żeby nieodpier… Lesiu po chwili, z rozbrajającym urokiem zagaja - No co ty na żartach się nie znasz? Zaczęliśmy się śmiać, zbieramy porozrzucany ekwipunek i płyniemy dalej. Zbliża się wieczór, rozbijamy obozowisko, robimy kolację i idziemy spać. Zaraz po północy budzi mnie ogromny ból w klatce piersiowej. Nie mogę oddychać, każdy wdech sprawia mi cierpienie. Budzę chłopaków i mówię, że coś się ze mną dzieje. Myślę, cholera a jak to zawał ??? Szukam apteczki, biorę jakieś leki przeciwbólowe i czekam. Po pewnym czasie patrzę na zegarek- jest już 02.20. To już ponad dwie godziny a nić nie przestaje. Jesteśmy w dziczy, na jakiś poletku wśród drzew. Jak tu szukać lekarza. Wyjmuję GPSa, włączam go (łapię nasze koordynaty) i myślę, że jakby było coś nie tak, to muszą dzwonić na 112 i niech ściągają śmigłowiec. Kładę się na karimacie i czekam na ulgę. Otwieram oczy i widzę jasność. Uff, jaka ulga. To nie tunel tylko wstaje nowy dzień. O dziwo w klatce prawie mnie już nie boli. Udało się, to nie był zawał tylko przemęczenie. Nie ma czasu na użalanie się nad sobą, robimy śniadanie, dyskutujemy o wydarzeniach z nocy i ruszamy dalej. W tle widać maszt telewizyjny w Rachocinie. Cieszę się, bo mimo ze ciało, nie jest aż tak silne, to duch nadal jest niezłomny.
Dzień 3
Ruszyliśmy w stronę Mieszczka. Tereny te są mi znajome, więc jakoś raźniej robi się na duszy. Kolejny łyk izostaru, powoduje, że czuję się coraz lepiej. Dopływamy do dużego stopnia wodnego, jest kilka minut na odpoczynek. Przyda się po walce z wodnymi ,,plantacjami” strzałki, której w tym miejscu jest wiele. Przenosimy kajaki i płyniemy dalej w stronę młyna w Kwaśnie, gdzie mamy zrobić sobie obiad. Trasa jest monotonna, nurt praktycznie zerowy, więc znowu trzeba dać z siebie trochę wysiłku. Droga jakoś dziwnie się dłuży i końca ciągle nie widać. Ręce znów zaczynają boleć a mięśnie szczypią niczym podpalane zapalniczką. Wreszcie jest młyn, ale miejsca na biwak nie ma. W domu nie ma również zaprzyjaźnionego mieszkańca, gdzie mieliśmy podładować aparaty oraz uzupełnić zapasy wody. Arek proponuje ruszać dalej, jednocześnie informuje nas, że nie ma czasu na odpoczynki bo jeszcze dzisiaj musimy ,,zdobyć” młyn w Choczniu. Wywalam oczy i wyrzucam z siebie, że to ponad 11 km i chyba nie dam rady, tym bardziej że po ostatniej nocy boję się o siebie. Mówię, że powoli mam dość i chyba odpuszczę. Czuję frustrację, mam świadomość, że chwyciłem doła. Po kilometrze robimy obiad, jemy w ciszy, po czym pakujemy się i ruszamy dalej. Mój partner z kajaka zagaja, że również ma kryzys. Płyniemy znów grupą, ale nikt nie zaczyna dyskusji o celu dzisiejszego wieczoru. Po kilku kilometrach kiedy emocje opadają, Arek zagaduje. Twierdzi, że wspomniany Choczeń jest w naszym zasięgu. Dopinguje mnie, wypowiadając magiczne słowa- Nie chciałbyś jej zdobyć w całości (przyp. Skrwy)? Niewielu jest śmiałków którzy płyną od początku do końca, tym bardziej w tak przeje… okresie. Zobaczysz jak dasz radę to będziesz dumny. A tak, co powiesz, że w ¾ drogi zrezygnowałeś? To były słowa, które dały mi dużego powera. Poczułem pozytywne emocje. Po chwili spojrzałem na niego i odpowiedziałem- dam radę!!! Tak zakończył się mój pierwszy i zarazem ostatni dół podczas naszej ekspedycji. W środku, troszkę było mi wstyd, ale pocieszałem się, że w końcu trwało to tylko godzinę i życzę każdemu tak krótkich chwil słabości. Płynąc dalej ustaliśmy, że postaramy się przenocować w młynie w Choczniu. I tak się stało. Przesympatyczni gospodarze pozwolili nam spać wśród starych maszyn oraz rodziny nietoperzy, która od lat zamieszkuje to miejsce. Wieczorem wypiliśmy po piwku, następnie poszliśmy na pobliską mogiłę Powstańców Styczniowych zapalić znicz. Wracamy bo trzeba iść spać, a rano w dalszą drogę.
Dzień 4
Przez okno budzi nas słońce. Widok z młyna na rzekę jest przepiękny. Po porannej toalecie, jemy śniadanie i ruszamy dalej. Troszkę żal opływać, bo miejsce jest mistyczne, a noc w starym młynie nie do opowiedzenia. Przed nami kolejne młyny, w Malanowie i Tłuchówku oraz stara krochmalnia w Cieślinie. Trasa spokojna i urocza, jest czas na wygłupy, kilka przystanków na kompanie. Leszek uczy nas podstaw żywienia surwiwalowego. Daje nam do spróbowania pałkę wodną, strzałkę oraz komsę. Człowiek jest mądrzejszy o nowe doświadczenia. Dalej kilka bystrzy, kilka ogromnych głazów wyrastających z rzeki, jakaś przenoska, ale nadal leniwie i spokojnie. Dopływamy pod Bądkowo Rochny, rozbijamy obozowisko i jemy kolacje. Nie kładziemy się od razu spać, jest jeszcze chwila na rozmowę i telefony do domu. Ogólnie dzień spokojny i bez większych zrywów. Arek przez cały czas robi notatki do swojej książki, Leszek opowiada o surwiwalu a Piotrek z Anią spacerują nad rzeką. Tak sielanka… Dzień 5
Od rana słońce. Wstajemy z myślą, że coraz bliżej domu. Pakujemy ekwipunek i ruszamy dalej. Pierwszy przystanek robimy w Bądkowie- Rochny. Kilka zdjęć przy starym mechanizmie, który jest pamiątką po latach świetności stojącego tu kiedyś młyna wodnego. Płyniemy dalej, nadal spokojnie. Dopływamy do Janoszyc, gdzie widzimy starą niemiecką łódź desantową wystającą z wody. To pamiątka po bitwie pomiędzy Sowietami a Niemcami w 1945 roku, stoczonej podczas wyzwalania gminy Brudzeń Duży. Kilkadziesiąt metrów dalej, duży i szybki jaz, kolejna pozostałość po młynie. Pokonujemy go niczym górscy kajakarze. Tutaj robimy kolejną przerwę, która jest okazją do wizyty w posiadłości Państwa Piotrowskich. W młynie pijemy kawę, rozmawiamy z gospodarzem Marcinem, którego znamy i z którym współpracujemy od wielu lat. Piotrek z Anią idą do sklepu a my powoli ruszamy dalej. Umawiamy się, że nas dogonią. Po godzinie dopływamy do jednego z największych jazów na Skrwie. Są to pozostałości po młynie w Parzeniu. Jesteśmy w komplecie i decydujemy się na pokonanie tego miejsca wodą. Jaz szumi złowrogo niczym dziki wodospad. Myślę a co tam, raz się żyje… Udało się ale troszkę strachu było. Mijamy wyspę, łąki, płyniemy w stronę Sikorza. Dyskutuję z Arkiem, że dziś trzeba wcześniej skończyć, bo ostatni dzień będzie wymagał od nas wiele wysiłku. O 16 rozbiliśmy się u Arka rodziny na łące. Wieczorem odwiedziła nas jego żona przywożąc prezenty. Kasztelana niepasteryzowanego oraz pyszną kiełbasę na ognisko. Po 5 dniach jedzenia zupek chińskich, dań ze słoików oraz konserw, wspomniana kiełbasa smakuje jak baleron. Wieczorem kąpiel, rozmowy i odpoczynek.
Dzień 6
Ostatni dzień wyprawy, wszyscy wstają naładowani pozytywną energią. Już niedługo wracamy do domu, do własnych łóżek i normalnego jedzenia. Niestety czeka nas jeden z najcięższych odcinków podczas naszej wyprawy. Teren ten znam doskonale, wielokrotnie pokonywałem go podczas jednodniowych spływów organizowanych przez mojego kolegę. Trasa od Sikorza wiedzie rezerwatem przyrody. W wodzie znajduje się niezliczona ilość zwalonych i zatopionych drzew. Wiedziałem, że czeka nas tu solidna robota. Jednak świadomość, że już tylko godziny dzielą mnie od zobaczenia rodziny, dawała mi tyle siły i pozytywnej energii, że nic nie było wstanie mnie już zatrzymać. Po kilku godzinach ciężkiej pracy polegającej na dźwiganiu i przenoszeniu kajaków pełnych ekwipunków, dopłynęliśmy do młyna w Lasotkach. Od tego miejsca zaczyna się najspokojniejszy odcinek Skrwy. Płynęliśmy błogo, podziwiając piękno otaczającej nas przyrody. Mijamy Cieszewo, a stamtąd już tylko 2 km. Dopływamy do mostu w Biskupicach na którym widzę córeczkę Marysię oraz małą kuzynkę Fifi, żonę oraz teściową. Obok stoi Arka żona. Wszyscy machają nam na powitanie. Jesteśmy dumni i szczęśliwi, udało się, pokonaliśmy ją!!! Przepływamy po mostem, który jest granicą pomiędzy Skrwą a Wisłą i kierujemy się do mariny w Murzynowie, gdzie musimy oddać kajaki. W marinie czekają już nasi bliscy. Marysia i Fifi wręczają mi polne kwiaty, Ciężko powstrzymać łzy… Wszyscy nam gratulują!!! Wyjmuję GPS i widzę, że według mojego Garmina pokonaliśmy 113 km. Zajęło nam to 6 dni.
Nasza wyprawa to jedna z najwspanialszych przygód, jakie w życiu przeżyłem. Nauczyła mnie pokory ale i dała powody do dumy. Piątka przyjaciół nie patrząc na przeciwności losu dążyła do celu. Wspierała się w chwilach słabości i pomagał sobie wzajemnie kiedy była taka potrzeba. Mam 41 lat, pracuję w korporacji. Większość dnia spędzam przy komputerze. Jestem cholernie dumny, że się odważyłem i dałem radę. Przepłynięcie Skrwy, polecam każdemu , kto chciałby zmierzyć się z samym sobą oraz z własnymi słabościami. Pokonanie tej pięknej rzeki (zwłaszcza w lipcu) na pewno da wiele powodów do dumy.
Dzień 1
Po godzinie 9 byliśmy w Skrwilnie, przy jeziorze. W tym miejscu zaczyna się żeglowność Skrwy. Po zwodowaniu kajaków, zapakowaniu zapasów i ekwipunku ruszyliśmy przed siebie. Było dosyć zabawnie, bo cała rzeczka miła może 2- 3metry szerokości a jej głębokość można było liczyć na kilkadziesiąt centymetrów. Żartowaliśmy, że miała być prawdziwa przygoda dla twardzieli a płyniemy rzeczką dla harcerek. Po kilometrze pokazały się pierwsze przeszkody, kila zapór, mostków oraz niezliczona ilość pastuchów elektrycznych. Po godzinie była już pierwsza rana. Lechu (mój partner z kajaka) podczas przeciskania się pomiędzy pastuchem a drewnianym mostkiem, nadział się solidnie na zardzewiały gwóźdź. Natychmiast go opatrzyliśmy, dla uśmierzenia bólu podaliśmy małego kasztelana a następnie ruszyliśmy dalej. Pomimo, że rzeka nie stawał się ani szersza ani głębsza, płynęliśmy coraz wolniej i byliśmy coraz bardziej zmęczeni. Planując naszą trasę w lipcu nie wzięliśmy pod uwagę faktu, że wszystkie rośli wodne są w pełni wzrostu. Skrwa zamieniła się w mały, zarośnięty trzciną rów melioracyjny. Po 10 godzinach przedzierania się, ciągnięcia kajaków po łąkach, nasze organizmy powiedziały dość. Znaleźliśmy malutki jaz, obok którego rozciągała się urocza łąka. Rozbiliśmy obozowisko, wykąpaliśmy się w zimnej wodzie, zjedliśmy kolację i poszliśmy spać ze świadomością, że kolejne kilometry nie będą łatwiejsze… Dzień 2
Całą noc lało. Mój terkingowy namiot okazał się terkingowy wyłącznie z nazwy. Dobrze, że wszystko miałem pochowane w plecaku. Po śniadaniu spakowaliśmy szpej w kajaki i ruszyliśmy dalej, ku naszej przygodzie. Pierwsze kilometry nadal były trudne, jednak z każdą chwilą rzeka stawał się coraz bardziej żeglowna. Zmęczeni ale pełni otuchy dotarliśmy do wsi Łukomie. Tu zrobiliśmy przerwę, kupiliśmy trochę słodyczy, które natychmiast poprawiły nam humory. Kilka metrów noszenia kajaków (ze względu na młyn wodny) i ruszyliśmy dalej. Od tego miejsca rzeka zrobiła się szeroka i spokojna. Płynęliśmy doliną, która z obu stron porośnięta była drzewami oplatanymi różnorakimi pnączami i winoroślami. Płynęliśmy leniwie. Cały ten widok do złudzenia przypominał filmy o Wietnamie, które z namiętnością oglądałem w młodości. Cisza, półmrok, liany, co chwila plusk wiosła… niczym amerykańcy zwiadowcy wypatrujący żołnierzy Wietkongu . Robi się coraz bardziej parno, nie ma czym oddychać. Po chwil zaczyna kropić deszcz, a w oddali słychać pomruki burzy. Mamy nadzieje, że przejdzie gdzieś obok, zostawiając nas w spokoju. Niestety po kilkunastu minutach zaczyna się ulewa i porządnie grzmi. Mój towarzysz w kajaku zaczyna się nerwowo wiercić i machać wiosłem. Po chwili zakręt, szybszy nurt, moment nieuwagi i leżymy w wodzie. Nogi mam schowane w kajaku, więc będąc pod wodą nie mogę wydostać się na powierzchnie. Niby płytko ale walczę o choć jeden haust powietrza. Po chwili wynurzam się na powierzchnię i widzę stojącego Leszka. Zły jak cholera, mówię do niego żeby nieodpier… Lesiu po chwili, z rozbrajającym urokiem zagaja - No co ty na żartach się nie znasz? Zaczęliśmy się śmiać, zbieramy porozrzucany ekwipunek i płyniemy dalej. Zbliża się wieczór, rozbijamy obozowisko, robimy kolację i idziemy spać. Zaraz po północy budzi mnie ogromny ból w klatce piersiowej. Nie mogę oddychać, każdy wdech sprawia mi cierpienie. Budzę chłopaków i mówię, że coś się ze mną dzieje. Myślę, cholera a jak to zawał ??? Szukam apteczki, biorę jakieś leki przeciwbólowe i czekam. Po pewnym czasie patrzę na zegarek- jest już 02.20. To już ponad dwie godziny a nić nie przestaje. Jesteśmy w dziczy, na jakiś poletku wśród drzew. Jak tu szukać lekarza. Wyjmuję GPSa, włączam go (łapię nasze koordynaty) i myślę, że jakby było coś nie tak, to muszą dzwonić na 112 i niech ściągają śmigłowiec. Kładę się na karimacie i czekam na ulgę. Otwieram oczy i widzę jasność. Uff, jaka ulga. To nie tunel tylko wstaje nowy dzień. O dziwo w klatce prawie mnie już nie boli. Udało się, to nie był zawał tylko przemęczenie. Nie ma czasu na użalanie się nad sobą, robimy śniadanie, dyskutujemy o wydarzeniach z nocy i ruszamy dalej. W tle widać maszt telewizyjny w Rachocinie. Cieszę się, bo mimo ze ciało, nie jest aż tak silne, to duch nadal jest niezłomny.
Dzień 3
Ruszyliśmy w stronę Mieszczka. Tereny te są mi znajome, więc jakoś raźniej robi się na duszy. Kolejny łyk izostaru, powoduje, że czuję się coraz lepiej. Dopływamy do dużego stopnia wodnego, jest kilka minut na odpoczynek. Przyda się po walce z wodnymi ,,plantacjami” strzałki, której w tym miejscu jest wiele. Przenosimy kajaki i płyniemy dalej w stronę młyna w Kwaśnie, gdzie mamy zrobić sobie obiad. Trasa jest monotonna, nurt praktycznie zerowy, więc znowu trzeba dać z siebie trochę wysiłku. Droga jakoś dziwnie się dłuży i końca ciągle nie widać. Ręce znów zaczynają boleć a mięśnie szczypią niczym podpalane zapalniczką. Wreszcie jest młyn, ale miejsca na biwak nie ma. W domu nie ma również zaprzyjaźnionego mieszkańca, gdzie mieliśmy podładować aparaty oraz uzupełnić zapasy wody. Arek proponuje ruszać dalej, jednocześnie informuje nas, że nie ma czasu na odpoczynki bo jeszcze dzisiaj musimy ,,zdobyć” młyn w Choczniu. Wywalam oczy i wyrzucam z siebie, że to ponad 11 km i chyba nie dam rady, tym bardziej że po ostatniej nocy boję się o siebie. Mówię, że powoli mam dość i chyba odpuszczę. Czuję frustrację, mam świadomość, że chwyciłem doła. Po kilometrze robimy obiad, jemy w ciszy, po czym pakujemy się i ruszamy dalej. Mój partner z kajaka zagaja, że również ma kryzys. Płyniemy znów grupą, ale nikt nie zaczyna dyskusji o celu dzisiejszego wieczoru. Po kilku kilometrach kiedy emocje opadają, Arek zagaduje. Twierdzi, że wspomniany Choczeń jest w naszym zasięgu. Dopinguje mnie, wypowiadając magiczne słowa- Nie chciałbyś jej zdobyć w całości (przyp. Skrwy)? Niewielu jest śmiałków którzy płyną od początku do końca, tym bardziej w tak przeje… okresie. Zobaczysz jak dasz radę to będziesz dumny. A tak, co powiesz, że w ¾ drogi zrezygnowałeś? To były słowa, które dały mi dużego powera. Poczułem pozytywne emocje. Po chwili spojrzałem na niego i odpowiedziałem- dam radę!!! Tak zakończył się mój pierwszy i zarazem ostatni dół podczas naszej ekspedycji. W środku, troszkę było mi wstyd, ale pocieszałem się, że w końcu trwało to tylko godzinę i życzę każdemu tak krótkich chwil słabości. Płynąc dalej ustaliśmy, że postaramy się przenocować w młynie w Choczniu. I tak się stało. Przesympatyczni gospodarze pozwolili nam spać wśród starych maszyn oraz rodziny nietoperzy, która od lat zamieszkuje to miejsce. Wieczorem wypiliśmy po piwku, następnie poszliśmy na pobliską mogiłę Powstańców Styczniowych zapalić znicz. Wracamy bo trzeba iść spać, a rano w dalszą drogę.
Dzień 4
Przez okno budzi nas słońce. Widok z młyna na rzekę jest przepiękny. Po porannej toalecie, jemy śniadanie i ruszamy dalej. Troszkę żal opływać, bo miejsce jest mistyczne, a noc w starym młynie nie do opowiedzenia. Przed nami kolejne młyny, w Malanowie i Tłuchówku oraz stara krochmalnia w Cieślinie. Trasa spokojna i urocza, jest czas na wygłupy, kilka przystanków na kompanie. Leszek uczy nas podstaw żywienia surwiwalowego. Daje nam do spróbowania pałkę wodną, strzałkę oraz komsę. Człowiek jest mądrzejszy o nowe doświadczenia. Dalej kilka bystrzy, kilka ogromnych głazów wyrastających z rzeki, jakaś przenoska, ale nadal leniwie i spokojnie. Dopływamy pod Bądkowo Rochny, rozbijamy obozowisko i jemy kolacje. Nie kładziemy się od razu spać, jest jeszcze chwila na rozmowę i telefony do domu. Ogólnie dzień spokojny i bez większych zrywów. Arek przez cały czas robi notatki do swojej książki, Leszek opowiada o surwiwalu a Piotrek z Anią spacerują nad rzeką. Tak sielanka… Dzień 5
Od rana słońce. Wstajemy z myślą, że coraz bliżej domu. Pakujemy ekwipunek i ruszamy dalej. Pierwszy przystanek robimy w Bądkowie- Rochny. Kilka zdjęć przy starym mechanizmie, który jest pamiątką po latach świetności stojącego tu kiedyś młyna wodnego. Płyniemy dalej, nadal spokojnie. Dopływamy do Janoszyc, gdzie widzimy starą niemiecką łódź desantową wystającą z wody. To pamiątka po bitwie pomiędzy Sowietami a Niemcami w 1945 roku, stoczonej podczas wyzwalania gminy Brudzeń Duży. Kilkadziesiąt metrów dalej, duży i szybki jaz, kolejna pozostałość po młynie. Pokonujemy go niczym górscy kajakarze. Tutaj robimy kolejną przerwę, która jest okazją do wizyty w posiadłości Państwa Piotrowskich. W młynie pijemy kawę, rozmawiamy z gospodarzem Marcinem, którego znamy i z którym współpracujemy od wielu lat. Piotrek z Anią idą do sklepu a my powoli ruszamy dalej. Umawiamy się, że nas dogonią. Po godzinie dopływamy do jednego z największych jazów na Skrwie. Są to pozostałości po młynie w Parzeniu. Jesteśmy w komplecie i decydujemy się na pokonanie tego miejsca wodą. Jaz szumi złowrogo niczym dziki wodospad. Myślę a co tam, raz się żyje… Udało się ale troszkę strachu było. Mijamy wyspę, łąki, płyniemy w stronę Sikorza. Dyskutuję z Arkiem, że dziś trzeba wcześniej skończyć, bo ostatni dzień będzie wymagał od nas wiele wysiłku. O 16 rozbiliśmy się u Arka rodziny na łące. Wieczorem odwiedziła nas jego żona przywożąc prezenty. Kasztelana niepasteryzowanego oraz pyszną kiełbasę na ognisko. Po 5 dniach jedzenia zupek chińskich, dań ze słoików oraz konserw, wspomniana kiełbasa smakuje jak baleron. Wieczorem kąpiel, rozmowy i odpoczynek.
Dzień 6
Ostatni dzień wyprawy, wszyscy wstają naładowani pozytywną energią. Już niedługo wracamy do domu, do własnych łóżek i normalnego jedzenia. Niestety czeka nas jeden z najcięższych odcinków podczas naszej wyprawy. Teren ten znam doskonale, wielokrotnie pokonywałem go podczas jednodniowych spływów organizowanych przez mojego kolegę. Trasa od Sikorza wiedzie rezerwatem przyrody. W wodzie znajduje się niezliczona ilość zwalonych i zatopionych drzew. Wiedziałem, że czeka nas tu solidna robota. Jednak świadomość, że już tylko godziny dzielą mnie od zobaczenia rodziny, dawała mi tyle siły i pozytywnej energii, że nic nie było wstanie mnie już zatrzymać. Po kilku godzinach ciężkiej pracy polegającej na dźwiganiu i przenoszeniu kajaków pełnych ekwipunków, dopłynęliśmy do młyna w Lasotkach. Od tego miejsca zaczyna się najspokojniejszy odcinek Skrwy. Płynęliśmy błogo, podziwiając piękno otaczającej nas przyrody. Mijamy Cieszewo, a stamtąd już tylko 2 km. Dopływamy do mostu w Biskupicach na którym widzę córeczkę Marysię oraz małą kuzynkę Fifi, żonę oraz teściową. Obok stoi Arka żona. Wszyscy machają nam na powitanie. Jesteśmy dumni i szczęśliwi, udało się, pokonaliśmy ją!!! Przepływamy po mostem, który jest granicą pomiędzy Skrwą a Wisłą i kierujemy się do mariny w Murzynowie, gdzie musimy oddać kajaki. W marinie czekają już nasi bliscy. Marysia i Fifi wręczają mi polne kwiaty, Ciężko powstrzymać łzy… Wszyscy nam gratulują!!! Wyjmuję GPS i widzę, że według mojego Garmina pokonaliśmy 113 km. Zajęło nam to 6 dni.
Nasza wyprawa to jedna z najwspanialszych przygód, jakie w życiu przeżyłem. Nauczyła mnie pokory ale i dała powody do dumy. Piątka przyjaciół nie patrząc na przeciwności losu dążyła do celu. Wspierała się w chwilach słabości i pomagał sobie wzajemnie kiedy była taka potrzeba. Mam 41 lat, pracuję w korporacji. Większość dnia spędzam przy komputerze. Jestem cholernie dumny, że się odważyłem i dałem radę. Przepłynięcie Skrwy, polecam każdemu , kto chciałby zmierzyć się z samym sobą oraz z własnymi słabościami. Pokonanie tej pięknej rzeki (zwłaszcza w lipcu) na pewno da wiele powodów do dumy.
- Thomas
- Moderator globalny - Stowarzyszenie
- Posty: 1510
- Rejestracja: wt gru 01, 2009 8:40 pm
- Kontakt:
Re: Ekspedycja ,,Granicami Mazowsza"-wyprawa przyrodniczo-hi
Piękne wyznanie UBOOT, a relacja jeszcze piękniejsza! Pozazdrościć kondycji, zapału i wiary w siebie.
Taka bliska niby rzeka, a taka nieznana! Dzięki, że chociaż wirtualnie z wami wiosłowałem!
tym bardziej wielki szacun!
Taka bliska niby rzeka, a taka nieznana! Dzięki, że chociaż wirtualnie z wami wiosłowałem!
tym bardziej wielki szacun!
- skowron1980
- Posty: 321
- Rejestracja: ndz cze 26, 2011 12:11 pm
Re: Ekspedycja ,,Granicami Mazowsza"-wyprawa przyrodniczo-hi
Gratuluję i bardzo, bardzo zazdroszczę Wam tego spływu. Fantastyczna Sprawa!
- Dziadek Jacek
- Posty: 219
- Rejestracja: ndz lut 02, 2014 10:50 pm
Re: Ekspedycja ,,Granicami Mazowsza"-wyprawa przyrodniczo-hi
Przyłączam się i do gratulacji i zazdrości.skowron1980 pisze:Gratuluję i bardzo, bardzo zazdroszczę Wam tego spływu. Fantastyczna Sprawa!
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości