Niemieckie ludobójstwo na Ziemi Dobrzyńskiej

Awatar użytkownika
Majsterek
Administrator - Stowarzyszenie
Posty: 945
Rejestracja: pn lis 15, 2010 11:20 pm

Niemieckie ludobójstwo na Ziemi Dobrzyńskiej

Postautor: Majsterek » pn lis 16, 2020 10:06 pm

We wrześniu 1939 okazało się, że Ziemia Dobrzyńska, włączona do rzeszy jako część okręgu Gdańsk - Prusy Wschodnie miała służyć Niemcom jako poligon doświadczalny w akcji niszczenia rdzennej ludności w okupowanej Polsce. Zbrodnie dokonane w pierwszym okresie okupacji, nie miały jeszcze analogi nigdzie na terenie zajmowanym przez Niemcy. Biorąc pod uwagę liczbę zamordowanych i tempo egzekucji było to preludium tragedii, jakie miały z niemieckiej ręki spaść na Polską ziemię.
Cała akcja zakrojona na szeroką skalę, koncentrowała się wokół rypińskiego "domu kaźni" i szeroko pojętej Intelligenzaktion. Kolejne miejsca egzekucji i transportów ofiar są związane z postępowaniami prowadzonymi właśnie tam. Pisząc ten temat chciałbym połączyć w całość historię opisanych już na forum miejsc mordów i przedstawić ogrom tragedii Ziemi Dobrzyńskiej - prawdziwego zapomnianego ludobójstwa, idącego w tysiące ofiar. Wszystko to ma wspólny mianownik bez którego Niemcy nie byli w stanie tak szybo tworzyć list proskrypcyjnych, orientować się w terenie i w stosunkach społecznych, typować, dopadać i mordować nieprzypadkowych Polaków. Tym elementem są oczywiście tzw. koloniści niemieccy, szczególnie zrzeszeni w organizacji Selbstschutz oddani sprawie walki z Polską. Kto wie, może w rypińskim bardziej niż gdziekolwiek. Relacje świadków są wstrząsające.

Powiat Rypiński zamieszkiwało przed wojną 9212 Niemców gospodarujących na 11 456 ha ziemi. Wydaje się, że liczba ta nie jest bezwzględnie wielka, komu miało się wydawać że taka ilość przedstawicieli cywilnej mniejszości miała odegrać znaczącą rolę w działaniach wojennych. Niestety jak wiemy, nie chodziło o działania wojenne a o rzeź ludności rdzennej, eksterminację Polaków. Wśród mniejszości niemieckiej nie byli za to zwykli cywile, a prześladowani rzekomo przez polskie państwo, roszczeniowi, zorientowani na konfrontacje, zorganizowani w grupy zbrodniarze. Właśnie rzekome prześladowania mniejszości niemieckiej, w myśl hitlerowskiej propagandy, były jednym z powodów dla których należało zniszczyć Polskę i tworzyć tu labensraum na rasy panów. Tymczasem Niemcy mieli tu przed wojną chyba za dobrze. Dotowani przez niemieckie organizacje, zrzeszeni w związkach niemieckich (Deutschtumsbund strukturalnie odpowiadał organizacji wywiadowczej, co udowodniono zresztą przed sądem), kantoratach, posiadający własne szkoły, własnych nauczycieli, odrębne klasy w polskich szkołach. Gospodarczo przeważali nad zubożałymi przez lata zaboru rosyjskiego Polakami. Byli właścicielami sklepów, warsztatów, młynów, wiatraków – cieszyli się więc pewną autonomią gospodarczą, a nawet polityczną, mając swych przedstawicieli jako radnych i sołtysów. Stan posiadania odziedziczony po latach faworyzowania przez zaborców i wsparcie z macierzy dawały im pozycje nader uprzywilejowaną, na pewno przewagę gospodarczą. Warto tu nadmienić, że np. na Wyspach Brytyjskich parlament uchwalił 5 sierpnia 1914 ustawę o „cudzoziemcach” której efektem było internowanie bądź objęcie nadzorem policyjnym ok. 50 000 obywateli Niemiec i Austro-Węgier. Mieli zakaz posiadania broni palnej, samochodów, motocykli, rowerów(!) a nawet gołębi pocztowych. 9 000 mężczyzn internowano w obozach. Działania te były dyktowane głównie masowym szpiegostwem i dywersją Niemców w brytyjskim przemyśle .
O zorganizowanych prześladowaniach ze strony Polaków nie było jednak mowy. Możemy mówić o indywidualnych, międzyludzkich konfliktach i gospodarskich zatargach których nie sposób uniknąć gdy mieszkają obok siebie dawni beneficjenci zaborczego ładu, z dopiero co okrzepłymi po latach walki o wolność, rdzennymi mieszkańcami tych ziem. Okaże się jednak, że najwięcej polskiej krwi spłynie po rękach właśnie tych uprzywilejowanych Niemców, pełniących funkcje kierownicze wśród przedpierwszwojennej mniejszości.
Wojska niemieckie pojawiły się w Rypinie 7 września. Żołnierze zachowywali się poprawnie nawiązywali kontakt z Polakami. Ostrzegali: Nie obawiajcie się nas, uważajcie lepiej na „czarnych diabłów”, którzy tu po nas przyjdą. Ci z trupimi czaszkami dopiero będą was zabijać. Chodziło oczywiście o Gestapo – niemiecką tajną policję śledczą.
Wraz z wkroczeniem gestapo zaczęło się piekło. Lokalni Niemcy, koloniści - jak się ich dziś nazywa - odnaleźli się doskonale w nowej rzeczywistości witając i wysługując się przybyszom. Zaczęło się tworzenie administracji niemieckiej. Gestapo zajęło budynek przy Warszawskiej 20 w Rypinie. SS ulokowano na Sienkiewicza 4. Szybkie przejście do działania zapewniało Niemcom solidne przygotowanie wywiadowcze. Wspomniany wcześniej związek niemiecki Deutschtumsbund, przemianowany w 1923 z Zentralverband der Deutschtumsbunde na Vereinigung im Sejm und Senat, w zakresie swej działalności przygotowywał się do objęcia rządów na ziemiach zachodnich Polski i dostosowywał swoja strukturę hierarchiczną i terytorialną do struktury niemieckich władz administracyjnych – czytamy w materiałach z procesu wytoczonego już w 1923 (przed sądem okręgowym w Toruniu) przeciwko członkom Deutschtumsbunde. Okazuje się że nawet obowiązujące podczas okupacji szczeble struktury władzy terytorialnej odpowiadały wykazanym w śledztwie wczesnym niemieckim planom. I tak zjednoczenie prowincjonalne odpowiadało rejencji (Regierungsprasidium) a powiatowe starostwu (Landratsamt).

Priorytetowym zaleceniem od Alberta Forstera – fanatycznego hitlerowca, szefa Zarządu Cywilnego Okręgu Gdańsk – Prusy Zachodnie, było internowanie polskich intelektualistów i przywódców. W pierwszej kolejności padło na duchownych i nauczycieli. Zaczęło się przejmowanie polskich majątków i zakładów, banków i urzędów. Konfiskatą objęto również mienie ruchome, a w konfiskacji pomagali lokalni Niemcy: Nikolai, Zismer, Schlieske. Gogolin i Nickel wysługiwali się natomiast przybyłym z Rzeszy żandarmom.

Wyrok śmierci na polskich nauczycieli

Rypiński Landrat odwołał z funkcji inspektora polskich szkół Michała Cezaka. Na jego miejsce powołał miejscowego Niemca nazwiskiem Woywod, znanego przed wojną z sympatii prohitlerowskich. Miał on się jednak zająć nie szkolnictwem, a likwidacją grona polskich nauczycieli. W ramach współpracy z Gestapo rozpoczęto od wysiedlenia Polaków z zajmowanych lokali:
Zarząd gminy zawiadamia, że do 20.10.1939 r. powinny być opróżnione wszelkie lokale służbowe w budynkach szkolonych. Termin opróżnienia stosownie do powyższego pisma winien być bezwzględnie dotrzymany.
Jednocześnie następowała planowa wymiana kadry nauczycielskiej. Nowy inspektor zatrudniał nauczycieli niemieckich, kontrolował zachowanie polskich kłamliwie nakłaniając do pozostania do dyspozycji celem ewentualnej współpracy. Niestety był to wybieg idący krok przed zbrodnią. Rozpatrując wypadki zaistniałe w Rypinie nasuwa się analogia do znanej powszechnie akcji na uniwersytecie krakowskim Sonderaktion Krakau. Nauczyciele z rypińskiego dostali wezwanie do stawienia się w Inspektoracie Szkolnym przy starostwie, celem przydzielenia do nowych zadań dydaktycznych. Dalszego biegu historii domyślacie się Państwo. Szczęście mieli Ci, którzy nie stawili się 21 października o 8 rano lecz uciekli.
Nauczycieli zmierzających do starostwa szybko skierowano pod eskortą do komendy Gestapo na Warszawskiej 20. Taki los spotkał m.in. Anielę Szcześniak, nauczycielkę ze szkoły w Stępowie, Helenę Łapkiewicz i wiele innych. Rozpoczęły się brutalne przesłuchania, pobicia. Uczestniczyli w nich lokalni Niemcy, znajomi ofiar z przed wojny, oczywiście przedstawiciele szkolnictwa, niekiedy koledzy z pracy. Miejscowi Niemcy mieli też do odegrania jeszcze jedną rolę – pomagali gestapowcom pojmać w terenie tych nauczycieli, którzy dobrowolnie nie stawili się na tzw. konferencję. Zorientowani w terenie spełnili swą haniebną powinność na tyle sprawnie, że niebawem piwnice katowni na Warszawskiej zapełniły się. W kilka dni zebrano około 70 pedagogów. Aresztanci przetrzymywani byli w koszmarnych warunkach: w chłodnych piwnicach na węgiel, bez pożywienia, ściśnięci obok siebie Ci skatowani, i Ci oczekujący na przesłuchanie. Przeprowadzenie takiej obławy i wyłapanie pokaźnej grupy nieprzypadkowych obywateli polskich nie byłyby możliwe bez zaangażowania miejscowego czynnika niemieckiego. Co kierowało tymi ludźmi - niedawnymi sąsiadami, co popchnęło ich do tak zdradzieckich, podstępnych, zbrodniczych działań? Monika Lulińska zaznająca przed GKBZH była świadkiem tragedii. Podczas akcji niemieckich kolonistów miała 24 lata i wraz z siostrą, nauczycielką Heleną Ogińską została przez lokalnego Niemca, murarza Otto Bendlina doprowadzona na Warszawską pod pretekstem „uzupełnienia formalnośći”. Inne często występujące w zeznaniach świadków nazwiska oprawców to August Nikolai (z Somsior), Schlieske, Gogolin, Henryk i Fryderyk Gramze (ojciec i syn). Te dwa ostatnie nazwiska wspomina inny świadek, Bolesław Radomiński. Widział on z dachu sąsiedniej posesji jak owi panowie, jego przedwojenni pracodawcy, odziani w czarne mundury, zamordowali trzynastu Polaków strzałem w tył głowy pod murem na podwórzu komendy gestapo. Bracia Rotenbergowie mieli wg świadka doprowadzać i bić nauczycieli kolbami. Wg Weroniki Figurskiej, zeznającej w sprawie, największym sadystą był Fryderyk Gramze, szewc. Oprócz bicia Polaków dopuścił się diabelskiego mordu na dziecku które odebrał matce i rozbił o ścianę. Jeden ze świadków, szczęśliwy uciekinier z domu kaźni wspomina postać Otto Bendlina, który pojmał go i osadził w piwnicy wraz z 16 innymi ludźmi w tym żydami. Wyrok który usłyszał to śmierć przez rozstrzelanie. Niemiecki standard dla polskich cywilów. Na temat cieśli Zismera z miejscowości Ruda, wypowiadała się Apolonia Rumianek, której męża, kierownika szkoły w Nadrożu Niemcy również katowali:
Żona Zismera była chora na płuca, przed śmiercią powiedziała mi, że mój tyle dobrego zrobił dla jej męża, a on, to znaczy Zismer, tak się mu odwdzieczył. Zisimerowa potępiała bardzo zachowanie w stosunku do mego męża. Znałam też osobiście Schlieskego, słyszałam iż był bardzo niedobry dla Polaków. Zismerowa przed śmiercią powiedziała mi jeszcze w tajemnicy, że mój mąż strasznie krzyczał: „Niech żyje wolna Polska”.
Panoszenie się kolonistów potęgowała pewność siebie, którą budowali katując i mordując Polaków. Nikolai miał się wypowiedzieć do Zielińskiego, organisty następującymi słowy:
Złożyliśmy już przysięgę na wierność Fuhrerowi: Każdy z nas musi zabić jednego Polaka i złożyć przysięgę na jego grobie, że będzie wierny Fuhrerowi. Czy Pan rozumie, Panie Zieliński, co to znaczy?
Tego samego Zielińskiego Gremze-syn pobił za to, że ten nie ukłonił mu się na ulicy. Nie chce się wierzyć w tego rodzaju przekazy. Gdy dowiemy się jednak, że przed wojną Nikolai piastując urząd kierownika szkoły stosował karę chłosty poznajemy obraz tej podłej osobowości, upada również mit dobrosąsiedzkich, przedwojennych relacji kreowany na potrzeby koniunktury proniemieckiej i dopieszczania „kolonistów”. Wiemy o tym od syna Jana Nowakowskiego, opiekuna społecznego szkoły w z Somsiorach gdzie szalał kierownik Nikolai. Ojciec został zamordowany przez Niemców w rewanżu na zażalenie na postępowanie Nikolai, jakie swego czasu wystosował do władz szkolnych w Rypinie. Od innego Niemca syn Nowakowskiego dowiedział się, że aresztowanie ojca przeprowadzono na wskazanie Nikolai. Musiała być to wyjątkowo parszywa, mściwa kanalia. Daje również do myślenia, jak bardzo przed wojną spenetrowane przez Niemców były kadry urzędnicze ziemi rypińskiej. Pozycja Nikolai musiała być na tyle silna, że wiedział o wszystkim co dotyka edukacji w rypińskim.
Rypin_szkola.jpg
Załoga Żeńskiej Szkoły Podstawowej w Rypinie - 1933 - wielu z widocznych nauczycieli zginęło z rąk kolonistów.
Rypin_szkola.jpg (120.93 KiB) Przejrzano 2662 razy
Akcja pojmania nauczycieli w Rypinie nie była przypadkiem odosobnionym lecz serii wydarzeń. W podobny sposób aresztowano nauczycieli z sąsiedniego powiatu lipnowskiego:
Władze niemieckie zarządziły stawienie się 17 października 1939 roku w Inspektoracie Szkolnym w Lipnie wszystkich nauczycieli z powiatu w celu przeprowadzenia konferencji. Zgłaszających się kierowano na dziedziniec przy budynku Inspektoratu Szkolnego, gdzie znajdowała się już uzbrojona eskorta. Około godz. 12 zarządzono zwolnienie kobiet oraz nauczycieli narodowości ukraińskiej i tych, którzy mieli ukończone 60 lat życia. Pozostałym zaś 72 nauczycielom, łącznie z inspektorem szkolnym Zygmuntem Czajkowskim oświadczono, że są aresztowani i pojadą na kurs do Prus. Przewieziono ich początkowo samochodem do więzienia we Włocławku, a następnego dnia specjalnym pociągiem do obozu Hohenbruch. Po zakończeniu działań wojennych tylko 9 osób spośród nich wróciło do domów. Pozostali zginęli w obozach zagłady, a Kazimierz Niździński już w obozie Hohenbruch.
Czytamy w artykule Stanisława Łagodzińskiego: Z badań nad obozem Hohenbruch: (według relacji świadków), Komunikaty Mazursko-Warmińskie nr 1, 61-77, 1976

Tragedia która spotkała nauczycieli z rypińskiego nie zakończyła się na okrutnych śledztwach i przesłuchaniach. Wielu z nich stracono w lasach okolic Skrwilna, o czym już wspominałem na forum. Niemcy stanęli przed problemem wybrania miejsca dokonywania egzekucji, bo szybko okazało się że możliwości podwórza kamienicy przy Warszawskiej są niewystarczające do realizacji ich zapędów. Wybór padł na młody, gęsty las nad jeziorem Skrwilno, 16 km od Rypina. Dostarczono kryty samochód i zwoje drutu kolczastego, który pocięto na krótkie odcinki.
Przerażone polskie nauczycielki bijąc pałkami i wygrażając karabinami Niemcy zapakowali na samochód pod pretekstem wywózki do obozu. Wśród wrzasków i wyzwisk skrępowali wcześniej ich ręce drutem kolczastym, wyprawiając w ten sposób w ostatnią drogę. Na samochodzie musiały klęczeć, było za ciasno. Ciężarówka odjechała w stronę Okalewa a za nią podążał mercedes Kniefalla zwanego "Aniołem Śmierci". Dalej skręcili na Skrwilno. W tej drodze nauczycielki mijały swoje rodzinne miejscowości, szkoły w których uczyły. Ostatnie kilometry to piaszczysta droga w kierunku Szczawna, do leśnej osady Rak. Tutaj wyrzucono kobiety z samochodu, a ich oczom ukazały się wykopane wcześniej doły. Wiedziały już jaki jest ich los. Bijąc zapędzono je na miejsce egzekucji, rozległy się strzały, paniczne wrzaski, dźwięki rozłupywanych przez kule czaszek. Niemcy znęcali się wciskając głowę jednej z Polek w ściółkę. Kolejne padały martwe w dole śmierci. Z oddali słychać było"Jeszcze Polska nie zginęła", bo jak się okaże, wydarzenia miały świadków. Ciężarówka pojechała do Rypina po kolejnych Polaków.

Gajowy Mieczysław Budka mieszkał kilkaset metrów od miejsca masakr. Po wojnie został ważnym świadkiem w procesie. Przed sądem tak opisywał zaistniałe zdarzenia:
Wybrali miejsce w niskim zagajniku, może wówczas wysokim na metr. Ja akurat pracowałem w lewsie i tego dnia razem z gajowym Krakowskim przebywaliśmy w lesie, jego Niemcy wysłali potem do obozu. (...) Przyszedł żandarm i polecił natychmiast stamtąd odejść (...). Ciekawość była jednak silniejsza, schowaliśmy się za krzakami i z odległości może stu pięćdziesięciu metrów zaczęliśmy obserwować polankę.(...) Następnego dnia poszliśmy w to miejsce i stwierdziliśmy że jest zasypany dół. Obok leżały łuski. Wszędzie było pełno śladów krwi. Wycofaliśmy się przerażeni i oto napotykamy dwa następne doły. Nazajutrz znów przywieziono samochód pełen ludzi. Wysiadali na drodze, ale zaraz pędzono ich przez pole do zagajnika, do tych grobów. Niemcy szli po bokach i pilnowali, żeby ktoś nie uciekł. (...) słyszeliśmy tylko, jak ludzie krzyczeli, płakali, strasznie rozpaczali, ale szli posłusznie. Jeden dół miał, jak obliczyliśmy potem, aż siedemnaście metrów długości i dwa metry głębokości.
Kolejne transporty przychodziły do Raka codziennie przez kolejne dwa tygodnie. Wśród katów przodował August Nikolai (kierownik domu modlitwy kościoła ewangelickiego). Był październik 1939. Z wspomnień świadka wynika, że dochodziło do zbrodni, w których kolejni skazani widzieli jak niemieccy degeneraci zabijają poprzednich, dwójkami, po zapędzeniu do dołów. Ofiary były najczęściej powiązane drutem kolczastym za ręce parami, stało się to normą po próbach ucieczek podejmowanych w ostatnim przypływie odwagi i samozachowawczego instynktu. Spisano zeznania wielu świadków tego nienazwanego ludobójstwa. Szacunkowo przyjmuje się, że pod Skrwilnem Niemcy zamordowali co najmniej 2500 obywateli Polskich. Nie sposób doliczyć się precyzyjnych danych, bo pod koniec wojny Niemcy skutecznie zatarli ślady - wydobywając większą część ciał ofiar z dołów i paląc je. Tragiczna historia dotyczy również grupy 50 polskich harcerzy z Grudziądza. Ubrani w letnie mundurki chłopcy do końca sądzili, że jadą do Niemiec do pracy. Ciężarówki dowiozły ich do Skrwilna. Ich życie zakończyły kule z niemieckich karabinów.
2-IMG_20201122_115420.jpg
Oznaczone miejsce niemieckich zbrodni w lesie koło Skrwilna (Rak)
2-IMG_20201122_115420.jpg (174.37 KiB) Przejrzano 2523 razy
Wspomniany wielokrotnie August Nikolai, inspirator mordów oraz kat, umarł spokojnie w 1980, w wieku 74 lat. Na pogrzebie w Bergen, OT Eversen w RFN były tłumy ludzi, w tym siostrzeńcy zmarłego przybyli z USA. Niemcy z zaszczytem żegnali żołnierza frontowego SS, komisarza Selbstschutzu. W przemowie nad trumną podkreślano zasługi zmarłego, jego cnoty wzorowego ojca i męża, oczywiście oddanie służbie Niemiec. Strona polska ustaliła po wojnie miejsce pobytu zbrodniarza, wszczęto dochodzenie. Niestety Niemcy w latach `60 zalegalizowały taki stan prawny, w którym Nikolai musiałby się sam przyznać, aby zostać ukaranym - tak działały tamtejsze sądy i prokuratury. Mordercy byli już bezpieczni. RFN ścigało tylko tych zbrodniarzy, którym można było udowodnić że dokonali zbrodni nie na rozkaz, lecz z własnej woli. Jest to absurd, legalny niemiecki absurd, który najwięcej mówi o ciągłości zbrodniczej polityki tego państwa.

Dla uporządkowania treści, zamieszczam poniżej odnośniki do tematów na forum dotyczących konkretnych miejsc zbrodni w powiecie rypińskim i lipnowskim, składających się na obraz niemieckiego ludobójstwa:
Większość wspomnień przytoczonych powyżej oraz fotografie "archiwalne" zaczerpnąłem z opracowania urodzonego w Skrwilnie Antoniego Witkowskiego pt Mordercy z Selbstschutzu, wyd. Ministerstwa Obrony Narodowej, wydanego dopiero w 1986. Jest to porażająca lektura. O zagadnieniach działalności kolonistów niemieckich na rzecz niemieckiego wywiadu można poczytać u Władysława Kozaczuka, Bitwa o Tajemnice - Służby wywiadowcze Polski i Rzeszy Niemieckiej 1922-1939, Książka i Wiedza, W-wa 1977. Autor dość drobiazgowo analizuje wiele aspektów działalności proniemieckiej wśród organizacji luźno i bardziej związanych z wywiadem ofensywnym Rzeszy. Jest to lektura męcząca, ale zainteresowanych zachęcam. Można się łatwo doszukać analogi do czasów współczesnych w relacjach polsko-niemieckich, szczególnie w dziedzinie pracy wywiadowczej którą jest tzw. Inspiracja.



Skąd wziął się Selbstschutz?
Selbstschutz.jpeg
Selbstschutz ma swoje tradycje, ta grafika tutaj to nie pomyłka, a symbol ciągłości
Selbstschutz.jpeg (149.01 KiB) Przejrzano 2520 razy
Celem Niemców na pomorzu było unicestwienie nacji polskiej. Wybić i zaharować na śmierć wszystkich naraz nie sposób, to najpierw padło na osoby mogące organizować wokół siebie opór, lub też takie, które w jakimkolwiek ułamku stanowiły i organizowały polskość ziem wcielonych do Rzeszy. Jednostki Einsatzgrupe, potworzone specjalnie do mordowania cywilów, niejako na wszelki wypadek wyjęte z armijnej hierarchii (a nóż padną oskarżenia o wojenne zbrodnie) prześcigały się w liczbie zamordowanych Polaków. Mimo stosowanego terroru najeźdźcy nie byli zadowoleni z efektów swych poczynań. Dla podniesienia statystyk trzeba było wykorzystać siły rozproszone w terenie – idealnie pasowali tu niemieccy koloniści. Idea powołania Selbstschutzu sprowadzała się do przekonania kolonistów, że oni też mogą przyczynić się do utrwalenia tysiącletniej Rzeszy, a ponadto, jako cywile muszą przecież organizować działania obronne, przed ewentualną polską reakcją. Stąd obłudna nazwa tego tworu Selbstschutz – samoobrona. Selbstschutz miał swoje inspektoraty, te podlegały okręgom, wszędzie odpowiedni, wyznaczeni wcześniej i przygotowani do swoich zadań oprawcy. Dowódcą w okręgu północnym (pomorze) był Ludolf-Hermann Emmanuel Georg Kurt Werner von Alvensleben. Okręg składał się z inspektoratów w Brodnicy, Bydgoszczy, Inowrocławiu, Płutowie, Chojnicach i Stargardzie Gdańskim. O człowieku (jeśli nie był diabłem wcielonym) który zawiadywał okręgiem północ trzeba nieco powiedzieć. Członek NSDAP, poseł do Reichstagu (1933), w latach 1938-1941 pierwszy adiutant Reichsführera SS Heinricha Himmlera. Odpowiedzialny osobiście za masowe mordy m.in. w „dolinie śmierci” pod Bydgoszczą. Wielokrotnie sam rozstrzeliwał ofiary podczas wizytowanych egzekucji. 05.10.1939 w swoim raporcie chwalił się, że jednostki jego Selbstschutzu zdążyły już wymordować 4247 Polaków. Przemówienie jakie wygłosił w Toruniu 15.09.1939 daje do myślenia:
Jeśli wy, moi ludzie z Selbstschutzu, jesteście mężczyznami, to żaden Polak w tym niemieckim mieście nie odważy się mówić po polsku. Miękkością i słabością jeszcze niczego nie zbudowano. Musicie być nieubłagani i usunąć to wszystko, co nie jest niemieckie. Zdawać sobie musicie jednak również sprawę, że nie masa narodu polskiego, lecz inteligencja podszczuwała do tej wojny. Tu właśnie należy szukać duchowych podżegaczy do tej wojny(…)
(Po wojnie Anglicy tak skutecznie pilnowali go w swoich śmiesznych obozach internowania na terenie Rzeszy, że już w 1949, przy wydatnej pomocy kościoła ewangelickiego znalazł się z całą rodzinką w Buenos Aires, w 1952 miał obywatelstwo argentyńskie i dobrze kumplował się z Peronem. Co z tego, że polski sąd skazał go zaocznie na karę śmierci, jeśli umarł sobie spokojnie w 1970, przeżywszy 69 lat.)
Do rozprawienia się z Polakami w Rypinie i okolicach wyznaczono Kniefall`a, przybyłego z inspektoratu w Brodnicy w drugiej połowie września 1939. Bardzo szybko na służbę u niego zgłosili się miejscowi Niemcy, przodownicy wśród antypolskich agitatorów, później kolejni, szeregowi „koloniści”, cywilni Niemcy, uradowani postępami ukochanej armii niemieckiej. Kilku zasługuje na przywołanie, ze względu na gorliwość w służbie Niemiec:
Albert Nickel - rolnik z Radzik
August Nikolai – nauczyciel, kierownik szkoły w Somsiorach, ożeniony z Polką, kierownik domu modlitw w Somsiorach
Henryk Schlieske – murarz
Fryderyk Gramze – szewc z miejscowości Linne
Henryk Gramze
Henryk Szramowski – rolnik z Nowego Światu k. Płociczna
Otto Bendlin – murarz z Licieszaw
Edmund Gogolin – ślusarz z Zasad
Richard Rotenberg
Edward Rotenberg z Bielaw
Jan Rotenberg

August Nikolai, którego poczynania przedstawiłem w poprzedniej części, zasługiwał na więzienie już przed wojną. Dlatego jego historia najdobitniej ukazuje parszywe, obłudne zachowanie przywódczej warstwy kolonistów i daje nam odpowiedź na pytanie postawione w nagłówku. W chwili wybuchu wojny miał 33 lata, ożenił się wcześniej z Apolonią Majewską, której wspomnienia wiele powiedzą. By stać się kierownikiem szkoły i domu modlitwy musiał mieć za sobą poparcie lokalnej społeczności, być liderem z powszechną przychylnością miejscowych. Okazuje się, że żona Nikolai przed wybuchem wojny była świadkiem spotkań Niemców z okolicznych miejscowości. Uczestniczył w nich również z odpowiednim namaszczeniem pastor ewangelicki z Rypina, Waldemar Krusche – zagorzały hitlerowiec*. Przyjeżdżali specjalni instruktorzy by prowadzić szkolenia taktyczne w duchu Hitlerjugend. W dyspozycji tych dywersantów była również broń. Z wspomnień żony Augusta wiemy, że w domu używał języka wyłącznie niemieckiego, po niemiecku czytał i przemawiał do wiernych ewangelików w Somsiorach. Kobieta opowiada również o zjeździe Niemców z całego powiatu, który odbył się w Somsiorach przed wojną, zorganizowanym przez Nikolai`a i Krusche`go. Wśród przemówień i niemieckiej wrzawy przybyli koloniści wiwatowali: Heil! Heil!

To szokujące informacje. Mamy tu obraz zaangażowania szerokich kręgów i warstw mniejszości niemieckiej przeciwko Polsce. Ruch rozbudowany i obejmujący szerokie zaplecze, również w warstwie duchownych, cieszący się wyraźnie popularnością. Bojówki z agendą w ewangelickich kościołach miały zagwarantowaną skuteczność agitacji. Jest to wskazówka dla tych, którzy często bezrefleksyjnie rozgrzeszają „kolonistów”. O pomstę do nieba można wołać i pytać, gdzie było przed pamiętnym wrześniem 1939 państwo polskie ze swoimi strukturami i kontrwywiadem?! To niedopuszczalne, żeby taka działalność kwitła i stawała się z dnia na dzień (na przełomie sierpnia i września) realnym, śmiertelnym zagrożeniem dla Polski i Polaków. Jest to ponura lekcja historii ale i przestroga, bo z podobnym zagrożeniem możemy się mierzyć w niestabilnej przyszłości naszego słabego dziś państwa. Niestety nie chcemy tego zauważać.

*Na marginesie wspomnieć należy, że hitlerowska postawa niemieckich duchownych nie była jakimś sporadycznym zjawiskiem. W nieodległym tak bardzo Sierpcu, z niemieckich propagandowych szczekaczek rozstawionych na rynku, przez okres okupacji słychać było ujadanie innego wiernego niemieckiego psa - pastora Trebe (bądź Triebe). Zwalczał on polskość ponoć z niezwykłą zawziętością, w imię Boga tym razem.
Odsyłam do Wikiwand poświęconej Volksdeutscher Selbstschutz z bardziej szczegółowym omówieniem genezy, historii i ludzi związanych z tym diabelskim tworem. Volksdeutscher Selbstschutz

Wypędzenie Polaków z domów i zabór mienia

Wyniszczenie ludności polskiej na ziemi dobrzyńskiej to w dalszej konsekwencji akcja wywłaszczenia, a raczej wypędzenia Polaków. Również w tym przypadku zarówno beneficjentami jak i wykonawcami byli koloniści. Akurat tutaj to słowo bardzo pasuje. Za przykład posłuży tu historia rodziny Makowiecki z miejscowości LInne, 8km od Rypina.
Rodzina Makowieckich cieszyła się z każdej darowanej od losu nocy spędzonej we własnych łóżkach; ich świat zawalił się 31 marca 1941.Tuż przed północą zbudziło ich ujadanie psa, przerwane strzałem... Do domu wtargnęli gestapowcy i dali im 5 minut na spakowanie się; klucz mieli zostawić w drzwiach. Akcją dowodził sąsiad zza miedzy, SS-man, niejaki Lejda. Niemiec z wściekłością zrzucił na podłogę i podeptał wiszący w salonie obraz „Bitwa pod Grunwaldem”. Bez wstydu chodził też po pokojach i szabrował to, co mu się akurat spodobało. Furmanką odwieziono rodzinę Makowieckich na dworzec kolejowy w Rypinie, gdzie – wraz z innymi wysiedlonymi polskimi rodzinami - zapakowano ich do bydlęcych wagonów i przewieziono do obozu przejściowego w Toruniu, słynnej „szmalcówki” (zlokalizowanej w fabryce smalcu; stąd nazwa). W drodze z dworca do obozu miejscowi Niemcy szydzili z eskortowanych Polaków; stare kobiety pluły na nich, młokosy rzucały za nimi kamieniami...
Głód, wszy, choroby zakaźne i komendant (eks-bokser), trenujący na wybranych więźniach siłę swego ciosu spowodowały, że Teofil ucieszył się z perspektywy „przeprowadzki” swej rodziny do obozu w Siedlcach, zlokalizowanego w zlikwidowanym getcie żydowskim. Niestety – jego radość była przedwczesna; podczas transportu stanął w obronie czci swej żony, za co został przez strażników zatłuczony na śmierć... Wszystko to działo się na oczach jego dzieci...
Jest to fragment historii opisanej przez Lecha Makowieckiego, wnuka zamordowanego. Cała historia, warta przeczytania spisana jest na blogu który prowadzi ten scenarzysta i felietonista. Okazuje się, że napisał on scenariusz do filmu o losach wypędzonych Polaków. Wygrał konkurs ogłoszony przez TVP w 2008 roku, miał powstać film o wypędzonych przez Niemców, napłynęło aż 98 prac. "Po roku pracy napisany scenariusz dwugodzinnej fabuły i 7 odcinków serialu telewizyjnego został zaakceptowany i odebrany zarówno merytorycznie, jak i artystycznie przez telewizyjnych recenzentów." - czytamy również na blogu. Oczywiście nic takiego nie powstało, a z Niemiec przyjechał specjalnie dziennikarz, który rozpytywał scenarzystę jak bardzo scenariusz "szkalować będzie Naród Niemiecki.


Temat na pewno rozwinę.
Poważny nagłówek w Polska Times: Polacy i Niemcy wspólnie zrobią film o wysiedlonych
Awatar użytkownika
skowron1980
Posty: 321
Rejestracja: ndz cze 26, 2011 12:11 pm

Re: Niemieckie ludobójstwo na Ziemi Dobrzyńskiej

Postautor: skowron1980 » wt lis 17, 2020 1:28 pm

Jest taka publikacja z roku 1908 autorstwa płocczanina Stefana Gorskiego pt. "Niemcy w Królestwie Polskiem".
https://www.sbc.org.pl/dlibra/show-cont ... 5?id=39665
Z perspektywy czasu i w kontekście tego o czym pisze Majsterek, trzeba tę rozprawę uznać za pracę prawdziwie wizjonerską. Nic dziwnego, że sam autor swoją działalność publicystyczną przypłacił życiem na początku II wojny światowej.

Babcia mojej żony pochodzi z Bobrownik w pow. lipnowskim, gdzie również na początku wojny Niemcy z Selbstschutzu dokonali mordu na Polakach. Na tamtejszym rynku znajduje się mogiła upamiętniająca pomordowanych – są wśród nich m.in. brat i szwagier babci.
bobrowniki2.JPG
bobrowniki2.JPG (160.93 KiB) Przejrzano 2641 razy
bobrowniki1.JPG
bobrowniki1.JPG (162.8 KiB) Przejrzano 2641 razy
Z kolei rodzina mojej babci miała przed wojną gospodarstwo w Michałkowie pod Tłuchowem - wsi zamieszkałej w większości przez niemieckich kolonistów. Mimo całkiem ponoć poprawnych stosunków sąsiedzkich, w czasie wojny babcia skierowana została do niewolniczej pracy na terenie Prus Wschodnich. Pracowała w jakiejś fabryce w Królewcu, skąd szczęśliwie uciekła w przededniu alianckich bombardowań, które zrównały z ziemią miejsce gdzie była zakwaterowana. Po powrocie w rodzinne strony ukrywana była przez swoją ciotkę w kominie (sic!) przed pijanymi czerwonoarmistami - to jest już jednak zupełnie inna historia.

Wracając do tematu – Majsterku, mam wielki szacunek do tego co robisz w kwestii przypominania o niemieckich zbrodniach na Narodzie Polskim. Dzięki.

Wróć do „II wojna światowa”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości